– Im więcej malowidła się odsłania, tym mniej wygląda ono na arcydzieło – zauważyła.

Cofnęli się parę kroków, by obejrzeć rezultat.

Chociaż oczyścili zaledwie ułamek dużego obrazu, prawda objawiła się przed nimi z całym swym okrucieństwem.

– Widocznie ludzie partaczyli sztukę również w dawnych czasach – westchnęła Helle.

– Proszę nie wymawiać słowa „sztuka” w pobliżu tego obrazu – upomniał ją policjant.

– Jest w każdym razie bardzo stary – próbował pocieszać się Christian.

– Ale kiedy pojawi się złoty kolor? – zastanawiał się Peter. – Wydaje mi się, że ptak staje się coraz bardziej niebieski.

– Niebieski ptak! Tylko tego brakowało – rzucił Christian rozczarowany. – Musimy jeszcze pozwolić mojemu znajomemu ekspertowi przyjrzeć się temu dziełu, zanim zużyjemy na nie resztkę naszych sił.

– A co z innymi obrazami? – spytała Helle.

Thorn z Christianem przejrzeli je, lecz nic interesującego nie znaleźli. Żaden inny z przedmiotów zgromadzonych na strychu nie mógł kojarzyć się ze złotym ptakiem. Tylko z obrazem mogli wiązać nadzieję, ale i ona prysła, odkrywając przy okazji zupełny brak talentu malarza.

Zrezygnowani ruszyli w stronę wyjścia. Teraz musieli zaczynać poszukiwania od nowa.

Helle pomyślała z niechęcią, że powinna wracać do domu. Stary Andersen szedł właśnie w stronę zatoki i zgodził się zabrać dziewczynę. Christian i Peter rozmawiali zaaferowani. Pomachali Helle życzliwie, lecz trochę roztargnieni, i powrócili do rozmowy, zapominając umówić się z dziewczyną na kolejne spotkanie.

Czując w sercu ogromną pustkę, Helle wsiadła do łodzi i patrzyła, jak Vildehede powoli rozmywa się w tle.

Redaktor obiecał, co prawda, że odbierze Helle ze stacji, lecz nigdy by nie przypuszczała, że przyjedzie dorożką. Wydawało się jej, że stangret spogląda na nią trochę wyniośle, kiedy zjawiła się z niezgrabnym plikiem rękopisów pod pachą. Całe popołudnie i pół nocy ślęczała nad tymi swoimi pierwszymi próbami pisarskimi, poprawiała je, wzdychała ciężko, próbując je czytać oczami fachowca. Szczerze mówiąc była z nich bardzo niezadowolona, ale redaktor nalegał, by pozwoliła mu je przejrzeć.

Teraz wyszedł Helle naprzeciw i przywitał się z nią. Trochę się go bała, sprawiał wrażenie bardzo pewnego siebie, budził respekt i niewątpliwie przykuwał spojrzenia kobiet. Helle wydawał się najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała, pomimo nieco demonicznych rysów twarzy i ust przypominających usta fauna. Z radością mieszaną ze strachem wyobraziła sobie, jak by to było, gdyby się w niej zakochał. Przyglądała się jego rękom, kiedy brał plik rękopisów – były opalone i wypielęgnowane, o pewnych ruchach.

Nie, nie powinna dopuszczać do siebie myśli o miłości. Wykluczone! On należał do innego świata.

– Czy bardzo boli? – spytał, uczyniwszy ruch dłonią w stronę zabandażowanej ręki Helle.

– Już nie. Zresztą miałam ostatnio tyle innych spraw na głowie.

– Rozumiem – uśmiechnął się.

Również i tym razem zaprosił Helle na lunch, lecz do nieco skromniejszej restauracji, jak gdyby wiedział, że będzie się czuła mniej skrępowana. Opowiedział trochę o sobie, o swym prawdziwie tragicznym losie.

Bo Bernland – no tak, tak się właśnie nazywał! – okazał się bardzo samotnym mężczyzną. Kiedyś był żonaty, lecz żona od niego odeszła z powodu jego choroby. Cierpiał bowiem na silną depresję w związku z nieszczęśliwym dzieciństwem – ojciec bardzo dużo pił i znęcał się nad żoną i dziećmi.

Serce Helle zapłonęło współczuciem i już oczyma wyobraźni ujrzała siebie jako troskliwą i wyrozumiałą żonę tego fascynującego mężczyzny. Wiedziała, że byłaby dla niego odpowiednia i…

Bzdury! Po wysłuchaniu podobnej historii takie myśli przyszłyby do głowy każdej kobiecie! A poza tym ten człowiek na pewno się jej nie oświadczy! Czy ogarnęła ją jakaś mania wielkości, czy co?

– Doskonale pana rozumiem – powiedziała ze współczuciem. – Ja także nie miałam zbyt szczęśliwego dzieciństwa, moi rodzice nie żyją…

– Drogie dziecko – rzekł i ujął jej rękę. – To takie okropne!

Oczy redaktora wyrażały sympatię. Helle przypomniała sobie ukradkowe spojrzenia Petera, kiedy opowiadała mu w łodzi tę samą historię, i nagle poczuła się nieswojo, sama nie wiedząc dlaczego.

– Czy nie ma pan żadnej rodziny? – spytała.

– Mam ciotkę, którą bardzo lubię, i brata, którego nie znoszę. Na pewno o nim słyszałaś, jest znanym dramatopisarzem.

– Nie sądzę. Pochodzę przecież ze wsi. A i teraz nie co dzień mogę być w mieście.

– Tak, mieszkasz trochę daleko. To takie uciążliwe.

Westchnęła.

– A będzie jeszcze gorzej. Właśnie wypowiedziano mi mieszkanie, za tydzień muszę się wyprowadzić.

Bo Bernland zrobił się bardzo milczący. Wpatrywał się przed siebie, jak gdyby nad czymś intensywnie rozmyślał. Helle zmieszała się i przestraszyła.

W końcu odezwał się:

– Helle, mam pomysł. Jedź do domu i spakuj rzeczy! Ja tymczasem udam się do mojej ciotki, która ma tu w mieście aż nazbyt duże mieszkanie. Sądzę, że możesz tam zamieszkać.

– Ale…

Helle przeżywała rozterkę, zamierzała bowiem w najbliższym czasie zapytać Christiana, czy nie znalazłaby się dla niej jakaś praca w majątku Vildehede. Ale wczoraj, kiedy się żegnali, młody dziedzic nie okazał jej zbyt wiele zainteresowania, może więc zamierzał zerwać tę znajomość?

– Żadnego ale! Przejrzałem teraz pobieżnie twoje powieści i wydają się całkiem niezłe. Potrzebujesz spokoju do pracy. Żeby pisać, nie możesz mieć innych kłopotów na głowie. Helle, przemyślałem wszystko, rozmawiałem nawet z szefem wydawnictwa i postanowiliśmy w ciebie zainwestować.

– Zainwestować? W jakim sensie? – spytała bezbarwnie.

– Stworzyć ci lepsze warunki. Teraz tworzysz chyba przeważnie po nocach?

– Tak, istotnie.

– Musisz rzucić swoją dotychczasową pracę i zająć się pisaniem na cały etat.

– Właśnie zaczęłam nową powieść – przyznała z wahaniem. – Akurat teraz czuję ogromną chęć pisania, ale co potem, kiedy skończę?

– Możemy ci zlecić coś innego. Jakieś opracowania lub zamówienie na kolejną powieść. Jeśli chcesz, pożyczymy ci również maszynę do pisania.

Cały ten plan zaniepokoił Helle.

– Mam przeczucie, że stanie pan nade mną i będzie bez przerwy upominał: „Dalej, pisz! Pospiesz się!”

– Wykluczone! Nie zapominaj, że sam jestem twórcą, no i na co dzień mam do czynienia z najróżniejszymi autorami. Moja ciotka będzie ci gotować, wydawnictwo pokryje związane z tym koszty. Potraktujemy to jako eksperyment. Jeżeli się nie powiedzie, nikt nie będzie miał pretensji Aha… weź ze sobą tę powieść, którą ci niedawno zwróciłem, chciałbym jeszcze raz ją przejrzeć.

Helle zarumieniła się.

– Ja… już jej nie mam.

– Co? – spytał Bernland, marszcząc brwi. – Chyba nie poszłaś z nią do innego wydawnictwa?

– Nnie, ja… zniszczyłam ją. Spaliłam w piecu. Powiedział pan przecież, że jest bezwartościowa.

Nie śmiała się przyznać, że pożyczyła rękopis leśniczemu. Redaktor pomyślałby sobie, że Helle nadal przywiązuje do tego utworu jakąś wagę, nie przejmując się jego krytycznymi uwagami.

– Spaliłaś? – rzucił ostro. – Chyba nie mówisz serio?

– Obawiam się, że tak – odparła, nie mając odwagi spojrzeć mu w oczy. Nie lubiła kłamać, lecz zauważyła, że kiedy z rzadka zdarzało się jej rozmijać z prawdą, przychodziło jej to z niezwykłą łatwością. Trochę ją to przerażało.

– Czy zupełnie oszalałaś?! – krzyknął. – I nie masz żadnej kopii? Albo brudnopisu?

– Nie. Przecież powiedział pan…

Oparł się zrezygnowany na krześle.

– Nigdy bym nie przypuszczał, że tak poważnie potraktujesz moje słowa! No dobrze, stało się, rzeczywiście, utwór nie był zbyt dobry, ale… Porozmawiajmy lepiej o czymś innym. Wspomniałaś kiedyś, że tworzyłaś również nowele i inne drobne formy literackie. Może mógłbym je gdzieś zamieścić? Przydadzą ci się chyba jakieś pieniądze na drobne wydatki?

Skinęła nieśmiało głową.

Już następnego ranka Helle przeprowadziła się do ciotki Bernlanda, Belli.

Bardzo obawiała się tego spotkania, lecz jej strach okazał się bezpodstawny. Bella Bernland, zajmująca ogromne mieszkanie w samym centrum miasta, przyjęła dziewczynę z otwartymi ramionami. Było coś pociągającego w tej ekscentrycznej kobiecie około sześćdziesiątki, o pełnych kształtach i farbowanych kruczoczarnych włosach obciętych na pazia. Dyskrecja nie wydawała się jej najmocniejszą stroną, a ubiór sprawiał wrażenie raczej krzyczącego niż gustownego. Bella malowała obrazy, stale zapożyczała jakieś detale od znanych mistrzów i zestawiała je razem w nieopisanych bohomazach, których nigdy nie udało jej się sprzedać. Lecz to jej nie martwiło. Przyznała szczerze, że czuje się w pełni usatysfakcjonowana, znajdując uznanie dla swych osobliwych dzieł w kręgu najbliższych przyjaciół.

Natychmiast otoczyła swą nową lokatorkę troskliwą opieką. Ku swemu zaskoczeniu Helle zauważyła, że pora obiadu przypadała w tym domu o najróżniejszych godzinach: czasami przed południem, a czasami w środku nocy. Bywało, że dziewczyna dostawała na śniadanie czerwone wino i nic więcej w ciągu dnia. Zbyt obfite posiłki przeplatały się z najbardziej skromnymi racjami zdrowej żywności, w zależności od nastroju Belli.

Helle zabrała się do pracy. Dostała swój własny pokój i maszynę do pisania, z której była bardzo dumna. Wieczorami, leżąc w łóżku, pisała odręcznie, a w ciągu dnia przepisywała mozolnie tekst na maszynie, szukając palcami klawiszy.

W ten sposób upłynęły trzy dni. Pewnego wieczoru wpadł nieoczekiwanie Bo Bernland i zaprosił Helle na kolację do restauracji. Dziewczyna, nie przewidując żadnych wyjść w najbliższym czasie, właśnie urządziła pranie i przyjęła gościa w mokrym fartuchu i z nieuczesaną głową. Czuła się niezmiernie zakłopotana i mruknęła coś na swoje usprawiedliwienie.

Czym prędzej jednak doprowadziła się do porządku. W restauracji rozmawiali o literaturze i było bardzo przyjemnie. Helle nie wiedziała, czy demoniczne spojrzenie Bernlanda bardziej ją przerażało, czy zniewalało.

– Wiesz, dlaczego cię tu zaprosiłem? – zapytał nieoczekiwanie. – Żeby uczcić przyjęcie twoich pierwszych utworów do druku. Sprzedałem jeden z twoich wierszy do gazety i jedną nowelę do zbioru, który wkrótce wydamy. Gratuluję! Oto czek!

Spojrzała dyskretnie na kwotę. Wspaniale! Wreszcie będzie mogła sobie kupić nowe buty na zimę…

Helle promieniała jak słońce.

Nie trwało to jednak długo. Niebawem dziewczyna doznała szoku, i to dwukrotnie.

Po raz pierwszy stało się to już po chwili, kiedy Bo Bernland nagle spoważniał i ujął jej ręce.

– Helle, nie chciałbym, abyś mnie źle zrozumiała, ale jest coś, o czym muszę ci powiedzieć.

– Naturalnie – odparła, nie pojmując, do czego zmierza.

– Jesteś bardzo młoda, w porównaniu ze mną jesteś prawie dzieckiem. Ja, mówiąc szczerze, mam już trzydzieści siedem lat. Mogę ci się wydać stary, ale mimo wszystko czuję się młodo. Wystarczająco młodo, by zakochać się w kruchej, czystej dziewczynie, która tak pisze o miłości, jakby miała bardzo wiele do zaofiarowania.

Helle spojrzała na nieoczekiwanego adoratora dużymi, wystraszonymi oczami.

Lecz mimo wszystko doznany wstrząs wydał się przyjemnością w porównaniu z tym, co się zdarzyło kilka godzin później.

ROZDZIAŁ V

Helle przez dłuższą chwilę trwała w osłupieniu. Bo Bernland w niej zakochany? Nie, to niemożliwe!

– Ależ panie redaktorze… Trudno mi w to uwierzyć! – wykrztusiła w końcu.

– Nie obawiaj się – rzekł. – Nie posunę się zbyt daleko. Tyle o tobie ostatnio myślałem. Jestem zrozpaczony. Nie tylko z powodu dzielącej nas różnicy wieku, ale również dlatego, że nigdy nie będziemy mogli być razem.

– Dlaczego? – wyrwało się Helle.

Uśmiechnął się, lecz był to smutny uśmiech.

– Mimo separacji nadal jestem żonaty. Moja żona wyjechała z pewnym obcokrajowcem i dotąd nie dała znaku życia. Nie mogę więc uzyskać rozwodu.

Helle nie wiedziała, czy poczuła ulgę, czy rozczarowanie. Przypuszczalnie jedno i drugie.

– Nie myśl, że mówię ci o tym wszystkim w jakimś niecnym zamiarze! Nie chciałbym, żebyś się poczuła jak utrzymanka, którą sprowadziłem do mieszkania ciotki. Postanowiłem ci o tym powiedzieć, żebyś zrozumiała, jakie to wszystko dla mnie trudne.

Helle zagryzła wargi. Bezwiednie rozgniatała w palcach chleb, którego okruchy spadały na obrus.

Kiedy zobaczył, jak się zmieszała, dodał pośpiesznie:

– Nie mówmy o tym więcej. Co chciałabyś na deser?

Drugiego, silniejszego szoku Helle doznała wówczas, gdy Bernland odprowadził ją na górę do mieszkania ciotki Belli.

– Uff – westchnęła i opadła na fotel. – Te schody kiedyś mnie wykończą.

Belli Bernland nie było w domu, redaktor mógł więc od razu wyjść, lecz zatrzymał się gwałtownie.