Zeb miał już siedem lat i ogromnie pragnął odwiedzić Hollywood, by się zobaczyć z mamą. W końcu ustąpiła i pozwoliła mu przyjechać z Websterami, których perspektywa takiej wyprawy pociągała, a zarazem przerażała nie mniej niż chłopca. Wybrali się wszyscy razem do Disneylandu, gdzie świetnie się bawili. Crystal oświadczyła synowi, że jeśli zechce, za jakiś czas znowu może do niej przyjechać.

Ale Zeb cieszył się, że może już wrócić na ranczo razem z Websterami i Jane, którą uważał za swoją siostrę. Miała czternaście lat i odznaczała się taką samą subtelną urodą, jak jej matka. Crystal urządziła im wycieczkę do kilku wytwórni filmowych i sama się sobie dziwiła, czemu nie pozwoliła im wcześniej przyjechać do Hollywood. Nikt niczego nie podejrzewał, bo Zeb był zupełnie niepodobny do Crystal.

Nadeszło lato 1963 roku. Od dwóch lat znów widywała się ze Spencerem i już się pogodziła ze swym losem. Nie próbowała nawet go przekonywać, by zaprzestali tych spotkań. Wiedziała, że nie może mu pozwolić odejść. Nie potrafiła żyć bez niego i wydawało się, że w końcu znaleźli rozwiązanie. Nikt się niczego nie domyślał, a Elizabeth było obojętne, co porabia jej mąż. Zbyt pochłaniały ją spotkania z przyjaciółmi, praca w różnych komitetach, wydawanie przyjęć i własna praktyka adwokacka. W jej życiu nie było miejsca na męża.

W listopadzie Crystal całe dnie i noce spędzała w studio, występując w nowym filmie Briana. Ford przysięgał, że Crystal zdobędzie za niego kolejnego Oscara. Właśnie mieli przerwę w zdjęciach. Siedziała i rozmawiała z innymi aktorami, kiedy usłyszała informację o zamachu na prezydenta. Serce zaczęło jej walić jak młotem. Pobiegła do biura, by obejrzeć w telewizji wiadomości. Początkowo sądzono, że zginęło również kilku doradców. Patrzyła ze zgrozą na pokazywane w kółko ujęcia nieprzytomnego prezydenta, leżącego na tylnym siedzeniu, z głową na kolanach żony, a później fasadę szpitala, do którego go przewieziono.

O dwudziestej trzeciej trzydzieści pięć czasu kalifornijskiego spiker ogłosił zdławionym głosem, że prezydent nie żyje. Oficjalne uroczystości pogrzebowe odbędą się w Waszyngtonie. Pokazywali stężałą z bólu twarz jego żony, ale ani słowem nie wspomnieli o Spencerze. Wszyscy wybuchnęli płaczem. Crystal zbladła jak ściana. Nie wiedziała, u kogo zasięgnąć informacji. W odruchu desperacji zatelefonowała do biura Briana. Właśnie dowiedział się o śmierci prezydenta i płacząc podniósł słuchawkę.

– Muszę wiedzieć, czy Spencerowi nic się nie stało – powiedziała zdławionym głosem. – Czy wiesz, do kogo mogę zadzwonić w tej sprawie?

Nastąpiła długa chwila ciszy. Brian uświadomił sobie, co w tej chwili czuje Crystal. Może to dla niej być jeden cios za dużo.

– Spróbuję się czegoś dowiedzieć i zaraz przekażę ci wiadomości. – Ale minęły godziny, nim udało mu się złapać swoich znajomych w Waszyngtonie.

Crystal cały dzień spędziła jak w transie, czekając na telefon Briana. Zadzwonił do niej o dziewiątej wieczorem. Do tego czasu Lyndona Johnsona zaprzysiężono już na nowego prezydenta, a ciało Jacka Kennedy'ego przewieziono do Waszyngtonu. Cały naród płakał patrząc na Jackie stojącą w poplamionym krwią kostiumie, kiedy z samolotu wynoszono trumnę ze zwłokami jej męża.

Crystal słysząc głos Briana, zaczęła płakać, bała się, co jej za chwilę powie. Brian uspokoił ją.

– Nic mu nie jest. Wrócił do Waszyngtonu. Jest w Białym Domu. – Kiedy odłożyła słuchawkę, wybuchnęła szlochem. Płakała nad Jackiem i Jackie, nad światem, który odszedł razem z nim, ale jednocześnie były to łzy ulgi, że Spencerowi nic się nie stało.

Rozdział czterdziesty trzeci

Pogrzeb był niezwykle wzruszający. Lawetę z trumną ciągnęły konie, obok stała zapłakana dwójka dzieci, synek po raz ostatni salutował swemu ojcu. Cały naród w napięciu śledził uroczystości. Zabójca prezydenta został zastrzelony i świat znajdował się w stanie szoku. Nikt nigdy nie zapomni tamtej chwili. Crystal w żaden sposób nie mogła się skontaktować ze Spencerem. Nie wiedziała, jak się on czuje, czy w jakiś sposób ucierpiał podczas strzelaniny. Nie miała pojęcia, czy pozostanie w Białym Domu jako współpracownik Lyndona Johnsona. Brian dał ekipie dwa tygodnie urlopu. Nikt nie miał serca do pracy. Potrzebny był czas na zabliźnienie się rany. Przez szacunek dla uwielbianego prezydenta Brian zamknął biuro na okres żałoby.

Crystal pojechała na ranczo. Siedziała całe dnie i noce z Boydem i Hiroko, oglądając wiadomości. Nawet Zeb płakał, kiedy pokazywano w telewizji pogrzeb prezydenta. Trzymali się z Jane za ręce patrząc na osierocone dzieci Kennedy'ego.

Spencer podjął ostateczną decyzję. Przez kilka dni był ogłuszony. Jeszcze nigdy w życiu tyle nie płakał. Nastąpiły wzruszające pożegnania i zabarwiona goryczą przeprowadzka Johnsonów do Białego Domu. Spencer wiedział, że nikomu nie potrafi służyć tak, jak służył Kennedy'emu, którego szczerze pokochał.

W dzień po pogrzebie złożył rezygnację, życząc Lyndonowi Johnsonowi sukcesów. Przez kilka godzin uprzątał swój gabinet, płacząc bezgłośnie. Wrócił do domu z kartonami zapisków, z książkami i wspomnieniami człowieka, którego zawsze będzie mu brakowało.

Na widok męża Elizabeth doznała wstrząsu. Na pogrzebie była razem z ojcem, Spencer brał w nim udział wraz z pozostałymi członkami gabinetu.

– Co się stało? – zapytała, patrząc na niego. Był zmęczony i wyglądał starzej niż na swoje czterdzieści cztery lata. Czuł się jak rozbitek, odarty z nadziei i marzeń. Właśnie dlatego zdecydował się na ten krok. Złożył rezygnację, bo wiedział, że dla niego wszystko się już skończyło.

– Złożyłem rezygnację, Elizabeth.

– Ależ to szaleństwo. – Spoglądała na niego szeroko otwartymi oczami.

Nie mógł jej tego zrobić. Wiedziała, że Spencer jest w szoku, ale z Kennedym czy bez niego, Biały Dom nadal będzie istniał. Spencer nie może tak po prostu stamtąd odejść. Nie pozwoli mu na to. – Nie rozumiem cię. – W jej głosie słychać było złość i gorycz. – Miałeś w zasięgu ręki to, o czym marzą wszyscy, i tak zwyczajnie zrezygnowałeś?

– Nie zrezygnowałem – odparł. – To umarło. Zostało zamordowane.

– Zgoda, wiem, że to dla ciebie wielki cios. Ale Johnson też będzie potrzebował doradców.

Potrząsnął głową i uniósł rękę.

– Nawet nie próbuj mnie namawiać, Elizabeth. To już koniec. Dziś rano wręczyłem swoją rezygnację. Jeśli jesteś zainteresowana moim stanowiskiem, z największą przyjemnością zadzwonię do prezydenta i cię zarekomenduję.

– Nie bądź idiotą. Co zamierzasz dalej? – Nie mógł ubiegać się o urząd, dopóki nie przedstawi deklaracji programowej. Odwrócił się do niej z dziwnym uśmiechem. Dokładnie wiedział, czego chce i co teraz zrobi.

– Teraz, Elizabeth, ogłosimy upadłość naszego małżeństwa. Wprawdzie czternaście lat za późno, ale nie chcę się któregoś dnia obudzić i zapytać sam siebie, co u diabła zrobiłem ze swoim życiem.

– Cóż to ma znaczyć, do cholery? – Zastrzelono prezydenta, ale przecież nie oznaczało to końca świata. Co się działo ze Spencerem?

Tymczasem on uczepił się kurczowo swego ostatniego marzenia i wiedział, że tym razem musi się spełnić.

– To znaczy, że odchodzę. I tak za długo tu tkwiłem. Jeśli chcesz znać moje zdanie, to już koniec.

– Mówisz o nas? – Nie chciała dopuścić do siebie myśli o tym. Skinął głową. Tak. Obawiam się, że nawet byś nie zauważyła mojego odejścia, gdybym ci o tym nie powiedział.

– Czy można wiedzieć, gdzie zamieszkasz? – Starała się nie okazać paniki, która ją ogarnęła.

– W swoim domu, gdziekolwiek on jest. Wyjeżdżam. Na razie do Kalifornii. I do Crystal.

– Opuszczasz Waszyngton? – Nie mogła w to uwierzyć. Rzucał wszystko.

– Zgadza się. Osiągnąłem tu wszystko, co mogłem, i teraz stąd wyjeżdżam. Może rozpocznę gdzieś prywatną praktykę, może zajmę się polityką na niewielką skalę, ale na pewno nie zostanę tutaj i nie będę dłużej twoim mężem. Żądam rozwodu, Elizabeth, czy ci się to podoba, czy nie. Niepotrzebna mi już twoja zgoda. Mamy rok 1963, a nie 1950.

– Chyba straciłeś rozum. – Usiadła na kanapie, nie spuszczając z niego wzroku. Miała trzydzieści cztery lata i czuła, że wali się cały jej świat.

– Nie. – Potrząsnął smutno głową. – Myślę, że go odzyskałem. Wiesz, że nigdy nie powinniśmy się pobierać.

– Nonsens. – Była jak zawsze dystyngowana, idealnie naśladując sposób zachowania Pierwszej Damy, ubrana w chanelowski kostium i toczek. Ale tamto też należało już do przeszłości.

– Jedynym nonsensem było to, że dałem ci się namówić, by tak długo ciągnąć nasz związek. Jesteś młoda, masz przed sobą całe życie. Jeśli chcesz, możesz sama ubiegać się o najwyższe stanowiska. Ale po tym, co się stało – głos mu zadrżał na wspomnienie człowieka, którego pokochał całym sercem – nie mam ochoty dłużej się w to bawić. Zostawiam tobie całe to podniecenie, wzruszenie, rozczarowania, cierpienia.

– Jesteś tchórzem – rzuciła mu w twarz, choć oboje doskonale wiedzieli, że to nieprawda.

– Możliwe. A może jestem po prostu zmęczony. I rozżalony. Czuł się tak cholernie samotny, że chciało mu się wyć. Pragnął w końcu być z Crystal.

– Wracasz do niej, prawda? – Zawsze, mówiąc o Crystal, używała słowa "ona".

– Może. Jeśli mnie przyjmie.

– Jesteś głupcem, Spencerze. Zawsze nim byłeś. Jesteś za dobry, by wieść takie życie.

Odwrócił się i poszedł na górę, żeby się spakować, tym razem na dobre. Kiedy wieczorem opuszczał dom w Georgetown, oboje wiedzieli, że już tu nie wróci.

– Kiedy dotrę do Kalifornii, zadzwonię do adwokata – rzucił, przekraczając próg. Dziwne pożegnanie z kobietą, z którą spędził prawie czternaście lat. Ale nie miał jej już nic do powiedzenia. Zamknął za sobą drzwi i pojechał do hotelu. Nazajutrz miał lecieć do Kalifornii.

Rozdział czterdziesty czwarty

Późnym wieczorem Spencer zadzwonił do Crystal, by poinformować ją o swej decyzji. Ostatni raz rozmawiali przed wyjazdem do Dallas. Nikt nie podnosił słuchawki, więc postanowił sprawić jej niespodziankę. Podczas całego długiego lotu Spencer pogrążony był w myślach. Cieszyła go jedynie perspektywa ujrzenia Crystal. Nie było jej w mieszkaniu, więc pojechał na plan filmu, w którym grała.

Mieli sobie dużo do powiedzenia. Sam jeszcze nie wierzył, że jest wolny. Rzucił wszystko ale wiedział, że postąpił słusznie. Chciał usłyszeć, co ona o tym myśli. Kiedy wysiadł z taksówki, opanował go nagle lęk. Co będzie, jeśli okaże się, że już za późno? Że za długo się to ciągnęło? Że Crystal nie zechce go poślubić? Było to możliwe, choć mało prawdopodobne. Wiedział, jak bardzo go kochała oraz ile dla siebie nawzajem znaczyli. Była to jedyna rzecz, co do której przez wszystkie te lata nigdy nie miał wątpliwości.

Ale studio było puste. Powiedziano mu, że ekipa otrzymała dwa tygodnie wolnego dla uczczenia śmierci prezydenta. Stał przez dłuższą chwilę, zastanawiając się, co zrobić. Nagle doznał olśnienia. Wynajął samochód, ale postanowił nie dzwonić do Crystal. Wiedział, że mogła wyjechać tylko tam.

Jazda zajęła mu czternaście godzin, ale nie miał ochoty korzystać z samolotu. Wolał pokonać tę odległość samochodem, myśląc o Crystal i o tym, jak dalej ułożą sobie życie. Zatrzymał się raz, by się przespać. Dwa razy wstąpił do przydrożnych restauracji, żeby coś zjeść. Kiedy ujrzał wschodzące słońce, poczuł mocniejsze bicie serca i obecność gdzieś w pobliżu jedynej bliskiej mu duszy. Znalazł się w obcym sobie świecie, ale wiedział, że postąpił słusznie. Na ranczo dotarł o siódmej rano. Słońce stało już wysoko na niebie, ale powietrze było rześkie. Zapowiadał się śliczny, listopadowy dzień. Dostrzegł jakąś małą postać, biegnącą przez pole, i zwolnił, by się lepiej przyjrzeć. W pierwszej chwili pomyślał, że to Jane, ale wkrótce zauważył swój błąd. Był to chłopczyk o lśniących czarnych włosach. Wołał na kogoś. Spencer wysiadł z samochodu. Dziecko miało około ośmiu lat. Na widok nieznajomego zatrzymało się, a po chwili ruszyło wolnym krokiem w jego stronę.

Spencer stał bez ruchu, obserwując je. Kiedy zbliżyło się do niego, z trudem powstrzymał okrzyk zdumienia. Widział kiedyś tę twarz, dawno, dawno temu, kiedy sam był mały. Dobrze znał te rysy, bo należały do niego. Spencer wolnym krokiem ruszył w stronę chłopca, czując się tak, jakby wróciły czasy jego dzieciństwa. Nagle domyślił się wszystkiego.

– Cześć! – pozdrowił go chłopczyk, wyciągając rękę.

Spencer zatrzymał się jak rażony. Ogarnęło go wzruszenie. Nie wiedział, co powiedzieć, uśmiechał się tylko, a po policzkach wolno płynęły mu łzy.

Wtem dostrzegł w oddali Crystal. Na jego widok zatrzymała się przerażona. Chciała zawołać Zeba, by przyszedł do niej. Zaczęła biec, jakby chciała zawrócić syna. Ale było już za późno. Przed sobą widziała tylko Spencera. Uśmiechał się do chłopca i do niej. Płacząc cicho, szła w tamtą stronę. A więc nic mu się nie stało, wrócił do domu, i póki tu pozostanie – przez minutę, godzinę, dzień – będzie bezpieczny. Widziała, jak podszedł do Zeba i ujął go za rączkę. A więc wiedział już. Jej tajemnica była teraz również jego tajemnicą… i Zeba… Podeszła do nich w chwili, gdy Spencer wziął chłopca na ręce. Objęła ich obu. Spencer spojrzał na nią. Zeb przyglądał się obojgu oczarowany.