No i jak tu się nie wkurzać? Siedzę tu sobie spokojnie i piszę pełna twórczej pasji, a tu nagle i podstępnie dopada mnie zew natury. Z dumnie podniesionym czołem przemaszerowałam przed siedmioma facetami stojącymi dokładnie przed celem mojej podróży, czyli, krótko mówiąc, damską toaletą, a miałam taki wyraz twarzy, jakbym właśnie udawała się na audiencję do papieża, a nie do kibla. Kurczę, nie piję piwa, a sikam jak najęta. Kawa. Piję morze kawy. Oczywiście nie było papieru.

Poszłam na casting na prezenterów lokalnej telewizji. Odniosłam niebywały sukces, bowiem udało mi się wejść w pierwszej pięćdziesiątce i przeżyć! Z dość poważnymi obrażeniami ciała, zważywszy na to, że przez kilka kolejnych dni nie mogłam ruszać prawą ręką i miałam obawy co do stanu mojego barku, dostałam się do budynku telewizji, choć właściwsze byłoby określenie: szturmem go zdobyłam.

Udało mi się także nie udusić oraz nie zostać stratowaną przez pół tysiąca potencjalnych prezenterów lokalnych wiadomości. Niestety, nie poznali się na mnie, choć wdałam się (i może właśnie dlatego) w bardzo interesujący dialog z Panem Niewidzialnym. Pan z telewizji zabawiał się w Wielkiego Brata – sadzał każdego z osobna w pokoju zwierzeń, tj. przed kamerą i przemawiał. Głupio tak gadać z kimś, kogo nie widzisz, ale za to ten ktoś widzi ciebie. W każdym razie nie zadzwonili do mnie z radosną, powalającą propozycją pracy. A szkoda, bo już się widziałam na szklanym ekranie, a teraz nici z kariery. Już nie będę sławna. Trudno. Ja to jakoś przeżyję, ale co z milionami widzów na całym świecie? Od Rosji po Australię? No bo przecież kto wie? Dziś lokalna telewizja, a może jutro CNN?

Świat runął mi na moją głupią głowę. Siedzę i ryczę. Łzy płyną mi po twarzy razem z tuszem Max Factor, zostawiając za sobą dwie piękne bruzdy. Właśnie dzwonił Wymyślony. Jeszcze nie wraca. Nie wie, kiedy wróci. Prawie nie sypia od trzech tygodni. Ma oczy jak chomik – małe, czerwone i przekrwione. Ministerstwo przedłużyło termin rozmów. Po raz trzeci. A ja już dłużej nie mogę. Zadzwoniłam do Ewy, żeby się wyżalić, a ona powiedziała krótko… Po chwili namysłu stwierdzam, że to, co ona powiedziała, nie nadaje się do dalszego przekazu.

Tak, tylko kobieta wie, jak pocieszyć drugą kobietę. Czy wiecie, jakie to uczucie kochać kogoś tak mocno, że na samą myśl, że mogłoby się go stracić czuje się fizyczny ból? Że nie można oddychać? Nie można na niczym się skoncentrować, gdy on nie dzwoni równo z wybiciem każdej następnej godziny?

Co powinnam pomyśleć, gdy słyszę, że nie wolno mu mnie kochać i że to jest wersja oficjalna?

Co mam do cholery myśleć, gdy wychodzę spod prysznica i trzęsąc się jak galareta, zwijam się w kłębek na łóżku obok niego, a on, mówiąc: „Chodź do mnie, przytulę cię, zaraz będzie dobrze, będzie ci ciepło”, głaszcze mnie po włosach i tuli tak mocno i blisko, że czuję bicie jego serca, niemal słyszę jego myśli? Co ja mam do jasnej cholery myśleć próbowałam się jakoś pocieszać, bo, od kiedy wyjechał, łapię się na tym, że popadam w paranoję, histeryzuję i hamletyzuję, odchodzę od zmysłów. A co gorsza, broniąc się przed samą sobą, przed swoimi emocjami, które odbierają mi rozum i zdolność jasnego myślenia (zdolność myślenia w ogóle!!!), ranie jego.

Z chirurgiczną wręcz precyzją uderzam w najczulsze miejsca. Zamiast go wspierać, stać u jego boku jak wierny giermek, wbijam mu nóż w plecy.

Nienawidzę się za to. Jakbym mogła, to bym się opluła.

Rozsypałam się na drobniutkie kawałeczki. Moje serce pękło z radości. Powiedział, że jestem najwspanialszą kochanką świata, bardzo za mną tęskni, chciałby się do mnie przytulić, pogłaskać po głowie i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze.

Rozmawialiśmy 14 minut i 35 sekund, z czego ja większość tego czasu przepłakałam. Opowiedział mi kawał, żeby mnie rozśmieszyć. Świński. O Boże, jaki on jest przystojny. Wygląda jak Richard Gere. Kiedy na niego patrzę, to rzęsy mi się same wywijają. I tak pięknie wygląda w garniturze. Uwielbiam go w garniturze. Jest wtedy taki nieprzystępny. Albo… nie. Może wolę go jednak na sportowo? No nie wiem. Opcji jest wiele, a moja wyobraźnia ma nieograniczone pole działania. Czy to możliwe, żeby ten facet mnie kochał?

Niemożliwe.

Richard Gere kochał Julię Roberts. I ona była dziwką. Ja niestety nie jestem. Ale jeszcze nic straconego, jestem jak kobieta pracująca, żadnej pracy się nie boję. A on był obrzydliwe bogaty. Zatem żadnych podobieństw. Jestem boginią seksu!!!

Po raz pierwszy usłyszałam, jak siarczyście zbluźnił. Nigdy nie bluźnił. Udałam, że nie słyszę, a jednocześnie zdałam sobie sprawę ze stanu, w jakim się znajduje. Przeraziło mnie to. Boże, jak ja go kocham!!!

A co mi tam. Małe dzieci mają nieistniejące zwierzątka i wyimaginowanych towarzyszy zabaw, to dlaczego ja nie mogę mieć kochanka niczym z argentyńsko-brazylijsko-wenezuelskiej noweli?

Takiego z harlequinów albo z powieści Barbary Carland?

Robiłam porządek w szafie u Amelki i zapytałam, gdzie są jej granatowe rajtuzy. A ona na to:

– Rajtuzy są w worku z WF-em, worek jest w tornistrze, a tornister jest w łazience, a łazienka jest wiesz gdzie.

Wiem, gdzie łazienka była jeszcze kilkanaście minut temu i mam cichą nadzieję, że nic się od tego czasu nie zmieniło.

Amelka najchętniej odrabia lekcje w łazience, siedząc na muszli klozetowej. Albo na schodach. W ogóle robi wiele przedziwnych rzeczy. Dzisiaj na przykład, rano o 6:00, poszła do toalety grać na skrzypcach. Nie powiem, że grała w pozycji siedzącej, bo i tak nikt mi nie uwierzy.

I właśnie dla takich chwil warto żyć. Dobranoc.

Jednak jeszcze nie dobranoc. Dzwonił Wymyślony. Mam mu zrobić sweter na drutach, czekając na jego powrót. Albo zmieszać kilogram maku z kilogramem ryżu i przebierać ziarna. No jasne, na pewno. Jak Kopciuszek? Na co ja: „A potem pójdę na bal, zatańczę z księciem i z wybiciem północy zbiegnę po schodach, gubiąc pantofelek”. Wymyślony: „No, no, no. Ja ci dam księcia!” Do tego momentu się zgadza. Z tą różnicą, że bajka o Kopciuszku ma szczęśliwe zakończenie. Czy to życie musi być takie pokręcone? Nie czuję się w żadnym stopniu odpowiedzialna za to, co stało się w raju i nie solidaryzuję się z Ewą. Chcę być szczęśliwa i guzik mnie obchodzi reszta świata. Absolutnie w tym wypadku nie popieram solidarności jajników. O! Chyba właśnie wzniosłam się na wyżyny egoizmu.

Amelka nigdy nie przestanie mnie zadziwiać. Pomyśleć, że dzieci mają niewiarygodną wręcz zdolność koncentracji jednocześnie na kilku rzeczach, mają fantastyczną pamięć i do tego wszystkiego zawsze w najmniej odpowiednim momencie potrafią wyciągnąć najbardziej kompromitujące nas fakty.

O, na przykład taka Nicolka, córka koleżanki z boiska, razem rżnęłyśmy w nogę. Więc Iza troszkę zabalowała z mężem i ciężko się rozchorowali. Mąż cierpiał bardziej, do tego stopnia, że zaszło podejrzenie rozerwania jelita. Grubego. Bo ileż można razy biegać w tę i z powrotem? W każdym razie Iza stwierdziła, że to nie jelito, a zapewne jakaś hemoroida mu pękła. Byli tak zaaferowani stawianiem diagnozy, że nawet nie zauważyli, kiedy mała weszła do pokoju. Następnego dnia wybrali się do Gdańska, pociągiem, przedział pełen ludzi, a Nicolka zaczyna wiercić dziurę w brzuchu tatusiowi. Tatuś kategorycznie odmawia spełnienia zachcianki córki, nie tracąc rezonu. Nagle mała zniża głos do szeptu i cedzi przez zęby: jeśli natychmiast mi tego nie dasz, powiem wszystkim, że masz hemoroidy.

Podobnie było kiedyś z Amelką. Pamiętam, jak którejś zimy była u moich rodziców. Miała wtedy chyba z pięć lat. Rodzice akurat mieli gości, tych z tak zwanej wyższej półki. Najspokojniej w świecie, niczego nie podejrzewając, prowadzili ożywioną i mocno ambitną dyskusję, w tle telewizor, na ekranie jakiś facet z rozkwaszonym nosem, z którego krew tryskała niczym woda w gorących źródłach. I wtem, niespodziewanie, słychać głos Amelki:

– O, patrzcie. Tatuś też tak zrobił mamusi, jak byliśmy w górach. Mama była cała we krwi. I śnieg też zrobił się różowy.

Moja mama oniemiała, goście taktownie udali;, że nie dosłyszeli, a mojemu ojcu nabrzmiały żyły na szyi.

Właśnie się obudziłam w środku nocy zlana potem. Która może być godzina? O! 2:49 – super. Miałam koszmarny sen. Śnili mi się Flip i Flap. Któryś z nich był prezydentem, tyle że nie wiem jakiego kraju, i nie pamiętam który. Flip czy Flap?

A w ogóle, który to Flip, a który Flap? Gruby – Flip, chudy – Flap? Czy może chudy Flip, a gruby Flap? I któryś z nich obżerał się owocami morza.

Jutro dam ogłoszenie do gazety: „Psychiatra, z długą praktyką, specjalista od najcięższych przypadków – na gwałt potrzebny”. Włączyłam telewizor, a tam program o transseksualistach. Jedno kliknięcie i na innym kanale mamy program o chorych na AIDS. A mój kot buja się w ratanowym fotelu i podejrzliwie mi się przygląda. Pewnie się dziwi, co ja tu robię o tej porze.

Chyba zjem sobie śliwkę. Albo nie, bo mnie rozedmie jak starą ropuchę. No to zjem banana. I wypiję resztę przedwczorajszego szampana. Na pewno będzie pyszny. O nie, w szampanie pływają trzy urocze, martwe muszki! A co mi tam, muszki można wyłowić. Oooooo!!! Uwaga, na godzinie trzeciej widzę nowiuteńką, dziewiczą jeszcze butelkę tnartini. Rzucam się do lodówki i rozpaczliwie szukam oliwek. Aktualnie w telewizorku pokazują karły. Rany boskie, całe studio karłów. Czy oni muszą puszczać takie rzeczy w nocy? A teraz znowu infantylna pani redaktor, której błyszczyk z ust zaraz zacznie kapać na podłogę, przesłuchuje transseksualistę, który ostatecznie okazał się być byłym narkomanem chorym na AIDS, a do tego jest karłem. Chyba coś mi się pomerdało. Martini, martini.

Droga pani redaktor, a może opowie nam pani coś o sobie? Przed chwilą udało mi się spaść z kanapy i nie potłuc przy tym szklanki. Boże, ten facet miał dziewczynę z HIV-em i uprawiał z nią seks bez zabezpieczenia.

Idę spać. Nie chcę tego słuchać. Może znowu przyśni mi się Flip albo Flap, albo cała gromada transseksualnych, naćpanych, chorych na AIDS, uprawiających seks bez prezerwatywy karłów.

Amela wróciła ze szkoły i już od progu zapytała:

– Mamo, a mogłam chociaż jednej osobie powiedzieć, że będziesz się widziała z prezydentem?

Od razu przelecieli mi przez głowę Flip i Flap jednocześnie… Wyczuwając podstęp, szybko pootwierałam pliki mojej mózgownicy i uprzytomniłam sobie, że Amela musiała podsłuchać moją rozmowę z ojcem, kiedy to wspominałam mu, że idę na zamkniętą imprezę przedwyborczą z udziałem prezydenta i przyszłego premiera. Moja intuicja, którą mam, choć w szczątkowej formie, podpowiadała mi, że chyba już pół szkoły wie.

– A komu powiedziałaś? – zapytałam ostrożnie, badając teren.

– Eli. I obiecałam jej autograf. Mamo – parła dalej Amelka, nie bacząc na to, że robię się na przemian zielono-czerwona. – A możesz załatwić mi sześć autografów?

– Pan prezydent jednak nie przyjedzie. Będzie tylko premier. Ale mam już jego autograf. Mogę ci zrobić ksero.

– А nie możesz mi tego skserować? Bo wiesz co? Ja będę te autografy sprzedawała – zakończyła Amelka z wyrazem triumfu na twarzy, najwyraźniej zadowolona z siebie w roli bizneswoman.

No to pięknie. Ja w jej wieku sprzedawałam zaledwie bez, z którego uprzednio ogołociłam wszystkie krzewy w okolicy. W dodatku namierzyła mnie sąsiadka i zaprowadziła, małpa wredna, do mojej babci (zazdrosna o moją przedsiębiorczość, bo nie wyglądała mi na wojowniczkę z Greenpeace).

Całe szczęście, że wcześniej zdążyłam przepuścić prawie całą forsę. Cóż, czasy się zmieniają. Teraz dzieciarnia z trzeciej klasy podstawówki handluje autografem prezydenta.

Faktycznie idę dzisiaj na tę imprezę z przyszłym premierem. Rano w panice zaczęłam przymierzać wszystko, co wpadło mi w ręce, łącznie z bokserkami mojego męża i, szczerze mówiąc, wyglądam w nich najlepiej. Opamiętałam się, gdy sterta ubrań osiągnęła poziom sufitu. Bo cały problem w tym, że od kiedy schudłam, większość ubrań wisi na mnie jak na wieszaku.

Już za późno, żeby coś kupić. Chyba założę dyżurną szarą sukienkę, w której wyglądam jak pensjonarka. Czyli grzecznie i niewinnie.

I taka właśnie jestem.

Chyba sobie walnę drinka – na odwagę. Tylko że ja prawie wcale nie mogę pić. Nawet wiem, dlaczego mam taką słabą głowę. W tym przypadku niestety nie wdałam się w ojca. I chyba Bóg mnie pokarał za to, co wykręciłam na weselu mojej dużo starszej ciotecznej siostry.

Kawał już był ze mnie kobiety, miałam całe osiem lat. Rodzice w przypływie ludzkich uczuć zabrali mnie na wesele. I szybko o tym fakcie zapomnieli, szalejąc na parkiecie piętro wyżej. Ja nie byłam gorsza. Usadowiłam się dokładnie przy samym barze, po drodze podrywając zabójczego ośmiolatka (szczerbaty był, ale ja też nie mogłam pochwalić się zgryzem Whitney Huston, poza tym nie było wyboru), też chwilowo porzuconego przez rodziców.