– W słońcu błyskają tarcze i miecze – jęknęła Tova. – Powiedz, Ravn, coś ty rozpętał?

– Porwanie dziewicy na nowo rozjątrzyło starą nienawiść. To nie moja wina!

– Och, biedny ojciec! – jęknęła żałośnie. – Muszę mu pomóc, zawiadomić, że żyję i…

– Chyba nie wiesz, co mówisz – warknął i pociągnął ją ścieżką w dół. – Grjot przybył tutaj i czeka, abym wykonał zadanie.

Tova w desperacji wymierzyła mu siarczysty policzek

– Pozwól mi odejść! – zawołała. – Jakie znaczenie ma to, czy wykonałeś swoje zadanie? I tak wkrótce dojdzie do wojny.

– Nie mam pojęcia, co tu sprowadza Grjota, ale nigdy go jeszcze nie zawiodłem.

Znów poczuł ściskanie w dołku, zbierało mu się na mdłości Czuł się tak, jakby wypełniała go miażdżąca pustka.

Grjot rozkazał… Muszę mu być posłuszny… Jestem wyćwiczony, silny, zimny, pozbawiony uczuć. To dla mnie drobnostka… i tak nie mogę znieść tej nędznej istoty.

Wydawało mu się, że jego twarz przybiera bladozieloną barwę.

Jedną rękę położył Tovie na karku i ścisnął mocno, a drugą sięgnął po nóż.

Nie, jeszcze za wcześnie, jeszcze za daleko stąd do dworu. Nie bez ulgi zsunął dłoń z rękojeści noża. Potrzebował jeszcze trochę czasu, by przygotować się do tego, co miało się zdarzyć. Wiedział, że wówczas pójdzie mu jak z płatka.

Ale Tova nie zamierzała opuszczać bez walki ziemskiego padołu Szybkim ruchem wyszarpnęła mu nóż i rzuciła jak mogła najdalej we wrzosowiska. Ravn wrzasnął i zacieśnił uścisk na jej szyi. Tova zaczęła się szarpać i walczyć niby dzikie zwierzę. Kopała, drapała, darła mu ubranie, a gdy ugryzła go w rękę, zaklął głośno.

Ale oczywiście siłą nie dorównywała Ravnowi. Mimo że podrapała mu twarz aż do krwi, powalił ją w końcu w trawę.

– Potwór – syknęła, a jej oczy ciskały błyskawice.

Jej opór rozwścieczył Ravna. Bolały go pokopane nogi, kaftan miał w strzępach. Z jeszcze większą nienawiścią spojrzał z góry na twarz Tovy. Jej pierś podnosiła się i opadała ciężko po stoczonej walce.

Chciał rzucić jej kilka upokarzających słów, ale szyderczy uśmiech zgasł nagle na jego ustach.

Jakaż ona piękna, gdy tak się gniewa, przyszło mu na myśl. Ale nie tylko jej uroda go zafascynowała. Dostrzegł w tej młodej kobiecie coś nieznanego, coś, czego nie mógł ogarnąć rozumem, a co poruszało najczulsze struny w jego sercu, uczucia, o których nie miał pojęcia, że w nim tkwią. Być może urzekła go jej odwaga i siła, a może kobieca delikatność. Nie miał pojęcia. Z taką desperacją walczyła o życie, i to nawet z niezłym skutkiem! W jednej chwili przywołał z pamięci poprzedni wieczór, kiedy okazała mu tyle serca i tak niepokoiła się tym, że jest przemarznięty. Wtedy jej oczy patrzyły inaczej. Wyrażały troskę, której nikt mu do tej pory nie okazał. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo za czymś takim tęskni.

A on, naiwny, sądził, że to, co czynił dla niego Grjot, powodowane było troską.

– Proszę cię, Ravn – prosiła Tova żałośnie. – Pozwól mi żyć!

Ale oczy wojownika nabierały z wolna nowego wyrazu, jakby jego myśli otuliła szczelnie jakaś zasłona. Tova już wcześniej dostrzegła to spojrzenie i wiedziała, że nie zapowiada niczego dobrego. Ravn przestawał myśleć i pozwalał, by kierowały nim wyłącznie emocje.

Szeptał coś do siebie i gdyby Tova chciała, wyczytałaby z jego ust słowa:

„Teraz, kiedy i tak umrze…”

Ravn dał się ponieść namiętności.

Czuł ciepło jej drobnego ciała, znów wróciło owo przyjemne odrętwienie i ociężałość, z wolna narastało podniecenie, niecierpliwość, tęsknota, pożądanie…

Kilka kosmyków pięknych włosów dziewczyny zaplątało się we wrzosy i lśniło w słońcu niczym złoto. Ledwie się opanował, by ostrożnie ich nie wyplątać. Nie wolno mu jej dotknąć, to niebezpieczne, powtarzał mu szeptem jakiś wewnętrzny głos. Grjotowi raczej nie przypadłoby to do gustu, zawsze…

A właściwie co ma do tego Grjot? Zapewne nigdy nie odczuwał tego, co czuł w tej chwili Ravn. Nigdy pewnie nie przeżywał takiej rozterki.

Wszystko to było dla Ravna nowe i wydawało mu się, że nikt przed nim niczego podobnego nie doznawał. Przerażało go to i wabiło na nieznany grunt.

– Skoro i tak masz umrzeć… – powiedział głośno.

ROZDZIAŁ V

– Skoro i tak masz umrzeć… – powtórzył po chwili.

Tova, zrozumiawszy, co ma na myśli, popatrzyła na niego rozszerzonymi z przerażenia oczami,

– Nie, Ravn! Nie możesz się dopuścić takiej podłości! – zaprotestowała zdecydowanie, ale jej drżący głos zdradził, jak bardzo się boi.

– Nie mogę? – zaśmiał się szyderczo, przyciskając ją mocniej do ziemi. – Z mojej strony to żadna podłość, przecież marzyłaś o mężczyźnie! Nie chcesz się przekonać, jak to jest naprawdę? Ten jeden jedyny raz, nim umrzesz?

– Nie z tobą, gadzie!

Tova dostrzegła nagłą zmianę w wyrazie jego twarzy. Z trudem zapanowała nad sobą, kiedy poczuła na piersi jego dłoń, ale uświadomiła sobie w nagłym przebłysku, że tylko spokój i kobieca przebiegłość pomogą jej cało wyjść z opresji.

Siląc się więc na obojętność, spytała:

– A jednak nie potrafisz mi się oprzeć, Ravn? Naprawdę jesteś taki słaby?

– To nie ma nic do rzeczy – burknął i odepchnął jej zaciśnięte w obronnym odruchu ręce. – Nareszcie cię upokorzę, zhańbię, pojmujesz?

– Wcale mnie nie upokarzasz, przeciwnie, twoje zainteresowanie mi pochlebia – oznajmiła prowokacyjnie Tova. – Nie miałam pojęcia, że tak ci się podobam.

Ze strachu serce waliło jej jak szalone, ale nie zamierzała tak łatwo się poddać.

– Wcale nie – zaprotestował. Na jego pobladłej twarzy malowało się napięcie, oczy pociemniały mu z podniecenia.

– Nie, teraz nawet gdybyś chciał, nie zdołasz się powstrzymać – wykrztusiła Tova, walcząc desperacko, by się uwolnić z żelaznego uścisku. – Jesteś za słaby, mam nad tobą przewagę. Podobam ci się, Ravn, chyba się zakochałeś! Nie możesz mi się oprzeć!

– Owszem, mogę – krzyknął rozwścieczony i szarpnął tak mocno za dekolt sukni, że ją rozerwał.

– Nie, nie panujesz nad sobą!

Olbrzymim wysiłkiem woli wypuścił dziewczynę z rąk.

– I co? Widzisz, diablico, że potrafię sobą rządzić? – zawołał, ale patrząc na jej ciało, na delikatną skórę bielejącą pod poszarpanym stanikiem sukni, poczuł, jak go ogarnia nowa fala pożądania, tak silna, że prowokujące słowa Tovy przestały do niego docierać.

I nagle spostrzegł, że z twarzy dziewczyny wyziera drżąca niepewność, a w oczach czai się rozpaczliwe zdumienie, bezradność tak samo silna jak jego! Zrozumiał, że córka rycerza walczy nie tylko z nim, ale zmaga się także z samą sobą.

Wokół ucichło, jakby las oniemiał.

Ona ma rację, pomyślał Ravn, całkiem bezsilny. Czuł, że wszystko wiruje mu przed oczyma. Nie potrafię teraz odejść. Odniosła zwycięstwo, choć równocześnie przegrała tę walkę.

Nie, nie dam jej tej satysfakcji, by była świadkiem mojej słabości! Nie doczeka się tego, bym wziął ją siłą, bo choć tak bardzo się opiera, to w gruncie rzeczy tego pragnie. Cokolwiek uczynię, ona zwycięży! Przeklęta dziewczyna! Nie! Nie jestem bezwolny ani uzależniony od niej! Dlaczego jednak nie gaśnie ten pożar trawiący moje wnętrze! Nigdy dotąd nie czułem czegoś podobnego.

Znów spojrzał na twarz dziewczyny, zastygłą w błagalnym pragnieniu. Tova drżącą dłonią szukała po omacku jego twarzy, lekko, ledwie zauważalnie, przytuliła się do jego ciała.

Ravn zadrżał i z głośnym westchnieniem poddał się fali uniesienia. Przycisnął Tovę niecierpliwie i ukrył twarz w jej cudownie jedwabistych włosach, przylgnął do jej delikatnego jak płatek róży policzka…

A potem świat jakby przestał istnieć, wszystko w Ravnie i wokół niego zaczęło wirować, a on pragnął tylko jednego: stłumić palącą gorączkę ciała.

Przez cały czas jednak kołatała mu w głowie jedna myśl: Nie pocałuję jej! Bo to by znaczyło, że ofiarowuję jej ciepło i czułość, i ufność. A tego ode mnie nie dostanie.

Tova także dała się ponieść uczuciom. Desperacko wtuliła się w jego ciało, a zawstydzenie i rozpacz ustąpiły miejsca szczęśliwemu odurzeniu. Delikatnie i z miłością objęła Ravna za szyję, a kiedy przylgnął policzkiem do jej policzka, dziewczynie zdawało się, że zniknęło wszelkie zło.

Ale trwało to tylko przelotną chwilę, by w okamgnieniu przemienić się w ohydny koszmar…


Ravn podniósł się z ziemi i warknął brutalnie:

– Wstawaj!

Zalana łzami dziewczyna posłuchała go. Szła teraz zrezygnowana, nie stawiając oporu, jakby odrętwiała po tym, co się stało.

– Dlaczego to zrobiłeś, Ravn? – chlipnęła.

– Byłaś nawet dość chętna – odpowiedział chrapliwym głosem.

– To cię nie usprawiedliwia! Nie rozumiesz, że złamałeś mi życie?

– Tym lepiej, nie będzie ci żal go stracić.

– Och, Ravn – załkała.

Ale on zdawał się być głuchy na jej skargę. Prośba o wybaczenie urągałaby jego dumie. A nienawiść, która ma swe źródło w wyrzutach sumienia, jest bezgraniczna!

Skrępował jej z przodu dłonie i pociągnął niecierpliwie za rzemień.

Tova nic nie widziała przez łzy, czuła się śmiertelnie zmęczona, odarta z wszelkich złudzeń. Nie miała już żadnych wątpliwości: Ravn jest na wskroś przesiąknięty złem. Zhańbił ją, wziął gwałtem! A teraz czeka ją śmierć! Poza tym niebezpieczeństwo zawisło nad jej najbliższymi.

Weszli do najmroczniejszej części lasu, nad którą górowały potężne skały. Dzień się już dawno skończył, ale na przedwiośniu noce bywają tak jasne, że Tova nie wiedziała, czy to wieczór jeszcze, czy już noc. Zorientowała się jednak, że zdążają znajomym jarem, ciągnącym się do samego dworu. Daleko wśród drzew mignęły pojedyncze zabudowania.

Dziewczyna otarła łzy rękawem i stwierdziła, że to jedna z wielu zagród położonych w pobliżu jej rodzinnego domu. Nikt tu nie mieszkał. „Czarna śmierć” zabrała stąd wszystkie żywe istoty.

Z ołowianoszarych chmur siąpił deszcz. Tova, której wszystko jawiło się w równie ponurych barwach, potknęła się o pień i upadła. Zrezygnowana, na nowo wybuchnęła płaczem.

– Przestań wyć! – warknął Ravn.

Dziewczyna nieporadnie dźwignęła się z ziemi, z trudem powstrzymując łzy. W Ravna jednak jakby wstąpił diabeł. Ogarnął go szał, bezsilność Tovy najwyraźniej obudziła w nim najgorsze instynkty. Szarpnął rzemień i nie zważając na to, że dziewczyna znów się przewróciła, zaczął ją wlec po nierównym, pokrytym kamieniami podłożu.

Straszne było upokorzenie dziewczyny, podrapanej i ubłoconej, wleczonej przez las!

Nagle Ravn przystanął gwałtownie i uważnie rozejrzał się wokół. Potem popchnął Tovę do osłoniętego zaroślami rowu, a sam przyczaił się za krzakiem.

Tova nie miała nawet siły zapytać go o przyczynę tak dziwnego zachowania. Zwilżyła językiem wargi i poczuła smak krwi. Przyjęła to jednak z całkowitą obojętnością. Właściwie nic ją już nie obchodziło.

– A więc to stąd dochodził krzyk – burknął Ravn i rzucił przelotne spojrzenie na dziewczynę, która przedstawiała sobą obraz nędzy i rozpaczy. Ubłocone ubranie wisiało na niej w strzępach, w potarganych włosach zaplątały się gałęzie i igliwie. Spod warstwy brudu wyłaniała się kredowobiała twarz. Z trudem rozpoznał w niej dumną córkę rycerza, którą spotkał poprzedniego dnia.

Zostawił ją, pogrążoną w apatii, wśród krzaków i kamieni, a sam zaczął się skradać naprzód.

Tova powiodła za Ravnem obojętnym spojrzeniem i nagle ujrzała to, co on.

Na ziemi zaledwie kilka metrów dalej leżało ciało jakiegoś mężczyzny, a w jego plecach tkwiła strzała. Najprawdopodobniej właśnie jego rozdzierający krzyk słyszeli wcześniej. Mężczyzna leżał twarzą odwrócony w jej stronę, ale Tova nie rozpoznała w nim nikogo znajomego. Była pewna, że nigdy wcześniej nie spotkała tego człowieka. Sądząc zresztą po ubraniu, musiał pochodzić z innych okolic.

Ravn pochylił się nisko nad zabitym, który i jemu wydał się obcy, gdy nagle powietrze przeszył świst wypuszczonej z łuku strzały. Wojownik Grjota rzucił się instynktownie w bok, ale zbyt późno.

Kiedy dosięgła go strzała, poczuł rozsadzający piersi ból. Pociemniało mu w oczach i wolno osunął się na ziemię.

Tova jak oniemiała patrzyła na mężczyznę, który zbliżył się do leżącego Ravna i lekko kopnąwszy go nogą, zaśmiał się cicho z zadowoleniem. Potem odwrócił się na pięcie i odszedł, nie zauważywszy skulonej w rowie dziewczyny.

Trwało to zaledwie kilka sekund, ale Tova zapamiętała dobrze jego dziwną, jakby lisią twarz.


Ravn obudził się z głośnym jękiem. Ledwie mógł się poruszyć, bolało go całe ciało.

Nagle poczuł na twarzy lekki niczym muśnięcie skrzydeł motyla dotyk. Przez moment miał wrażenie, że jest w niebie. Mała dłoń, chłodna i delikatna, pogładziła go po policzku i przesunęła się na czoło.

Ależ nie, przemknęła mu gorzka myśl. Chyba żyję, bo przecież do nieba mam zamkniętą drogę.

Dłoń oddaliła się. Zatęsknił za nią. Jeszcze nikt nigdy tak ostrożnie nie dotykał jego szorstkiej skóry.