Ravn rzucił jej szybkie spojrzenie.

– Naprawdę? – zapytał.

– Co naprawdę? – zdumiała się Tova, która myślami wybiegła już dalej.

– Wydadzą cię za mąż? – rzucił poirytowany.

– Oczywiście – westchnęła żałośnie.

– Za kogo?

– Tego jeszcze nie wiem. Będę musiała poślubić mężczyznę, którego wybierze dla mnie ojciec. Boję się jednak, że nie będzie to ktoś, kto jednym spojrzeniem mnie zauroczy. Ojciec twierdzi, że kandydat na męża powinien być bogaty i pobożny – westchnęła. – A czy mężczyźni, których widok przyprawia panny o drżenie serca, są bogaci albo pobożni?

Ravn milczał. Szedł ze wzrokiem wbitym w ziemię, rozmyślając.

Nie musisz się martwić małżeństwem, dziewczyno! Nic nie powinno cię już trapić! Żaden obleśny staruch nie będzie cię obmacywał swoimi paluchami, nie będzie pieścił twego ciała, dotykał obwisłymi wargami twoich różanych ust, nie położy się w twym ciepłym łożu, żeby wyssać z ciebie młodość i siłę…

Co za idiotyczne myśli przychodzą mu do głowy? Westchnął ciężko.

Przedzierali się właśnie przez gęste zarośla.

– Pośpiesz się – popchnął niecierpliwie dziewczynę, czując, że znów wzbiera w nim furia.

Tova wpadła prosto na kłujące krzewy i podrapana wylądowała w błotnistej mazi.

– Uważaj, jak chodzisz! – wrzasnął i nawet palcem nie kiwnął, by jej pomóc. Za wszelką cenę starał się zatrzeć w pamięci obraz dziewczyny w ramionach starca. Przecież ona powinna należeć do młodego mężczyzny! krzyczało w nim wszystko, ale kiedy wyobraźnia podsunęła mu obraz Tovy z przystojnym, silnym młodzieńcem u boku, jego nienawiść jeszcze się wzmogła.

Dziewczyna podniosła się z trudem. Ręce i suknię miała oblepione błotem, na policzku czerwieniła się krwawa pręga. Cała radość w jej oczach zgasła. Zacisnęła zęby, ale nie zdołała stłumić jęku bólu.

– Chyba mam kolec pod paznokciem.

– I co z tego? Pośpiesz się, nie mam zamiaru zmarnować kolejnego dnia! – warknął, bo widok bezradnej, choć bardzo dzielnej dziewczyny wydał mu się nie do zniesienia. Włosy miała potargane, z rany na policzku kapała krew. Odświętna suknia, starannie wybrana na uroczystość poświęcenia kościelnych łąk i pól, była całkiem ubłocona.

Dlaczego nikt nie nauczył go stawiać czoło takim sytuacjom?

Grjot często powtarzał: „Ravn, trzymaj się z dala od kobiet! Z nimi tylko kłopoty!” Więc słuchał rad swego opiekuna, uważając je za rozsądne.

Dziewczyna szła przodem, a właściwie potykała się co chwila, jakby w ogóle nie patrzyła, gdzie stawia stopy. Usiłowała wyjąć kolec z palca.

Ravn posłał jej przelotne spojrzenie. Czyżby dumna córka rycerza płakała? Niemożliwe, a jednak rzeczywiście zauważył krople łez w oczach okolonych długimi rzęsami.

Poczuł gorzki smak triumfu, przeklinając jednocześnie swój los. Że też przyszło mu odgrywać rolę niańki!

– Chodź! – powiedział ostro i ścisnąwszy ją za ramię, pociągnął na brzeg szemrzącego strumyka. Zmusił dziewczynę, by kucnęła, i opłukał jej ręce w wodzie. A potem szarpnął, nakazując jej, żeby wstała.

Tova nie odezwała się ani słowem, apatycznie pozwoliła mu dotknąć dłoni i obejrzeć paznokieć.

Stali tak blisko siebie, że czuła ciepło bijące od niego. Nie miała mu jednak nic do powiedzenia, straciła już wszelkie nadzieje na to, że ten człowiek może się zmienić.

– Mocno utkwił ten kolec – odezwał się Ravn. – Inaczej go nie wydostanę, jak tylko nacinając skórę.

– Proszę bardzo – odparła Tova beznamiętnie.

Patrzył na jej drobną dłoń w jego potężnej ręce. Nigdy jeszcze nie odczuwał takiego wzruszenia. Niepewnie ujął nóż, a gdy ostrze błysnęło w słońcu, wzdrygnął się, przypomniawszy sobie o zadaniu, które miał wykonać. Wyobraził sobie, jak podprowadza dziewczynę prawie pod dom i…

– Co się stało? – zapytała. – Dlaczego upuściłeś nóż?

Ravn ocknął się i podniósł go z ziemi.

– Jest trochę tępy – odpowiedział z trudem, niemal nie poznając własnego głosu. – Stój spokojnie!

Napięła ciało, zacisnęła zęby i oczy, by nie krzyczeć z bólu.

Ku swemu wielkiemu zdumieniu uświadomił sobie, że stara się być delikatny, dotyka jej paznokcia, jakby był z kruchej porcelany. Co ja robię? zadawał sobie w duchu pytanie. Przecież to bez sensu. Nim słońce zajdzie, nie będzie jej wśród żywych. Czy nie lepiej byłoby ją trochę podręczyć?

– Gotowe, idziemy! – zarządził stłumionym głosem.

– Dziękuję – odrzekła miękko Tova.

Stawiając zdecydowane kroki, ruszył pośpiesznie. Czuł się okropnie, gorzej niż po przepiciu. Na pewno zaszkodził mi ten wczorajszy chleb, pomyślał, desperacko próbując oszukać samego siebie.

– Dlaczego nic nie mówisz? – warknął, nie mogąc dłużej znieść dzwoniącej w uszach ciszy.

– A po co? Przecież nie mamy sobie nic do powiedzenia!

Ravn wzburzył się. O czym ona w ogóle mówi? Przecież z nikim do tej pory nie zamienił tylu słów co z nią. Zwierzył jej się ze swego pochodzenia i…

Dotknięty do żywego po raz kolejny zapragnął ją ukarać: uderzyć, pokazać, kto jest silniejszy. W ostatniej chwili zdołał się jednak powstrzymać, bo i tak, mimo swej fizycznej przewagi, za każdym razem czuł się pokonany.

Dawno już przeprawili się przez wezbrane wody potoku. Dziewczyna potulnie przytrzymała brzozowy pień i pomogła Ravnowi przejść na drugi brzeg. Nie próbowała uciekać, wracała wszak do domu i nie przeczuwała nawet, że może jej grozić jakieś niebezpieczeństwo.

Jak bardzo się myliła!

Przeszli już więcej niż połowę drogi, w oddali ukazał się ich oczom widok na drugą stronę doliny, podobny do tego, który Tova oglądała z okien swej chaty.

– Jestem głodny – powiedział Ravn, zatrzymując się nagle przy szemrzącym strumyku. Usadowił się na pochylonym nisko tuż nad ziemią pniu brzozy.

Naprzeciwko znajdował się drugi pień, idealne siedzisko, tyle że kiedy Tova usiadła, jej kolana niemal dotknęły kolan wojownika.

Ravn wyjął resztkę chleba, który jedli poprzedniego dnia, i podzielił go na dwie kromki. Popijali wodą ze strumienia. Nie padło między nimi nawet jedno słowo, ale Ravn nie spuszczał wzroku z Tovy, co wprawiało ją w zakłopotanie. Starała się ładnie jeść, mimo że on wcale nie zwracał uwagi na takie drobiazgi. Odgryzał duże kęsy mocnymi zębami.

Kiedy się najadł, dręczący go niepokój zniknął.

– A więc nie chcesz ze mną rozmawiać? – odezwał się złośliwie, otrzepując dłonie.

Tova zapatrzyła się w dal.

– Nie o to chodzi. Wolę się nie odzywać, bo wszystko, co powiem, wywołuje w tobie gniew.

Milcząc, wpatrywał się w nią intensywnie, nie do końca uświadamiając sobie, jak wielką mu to sprawia przyjemność.

– Przypuszczasz więc, że poślubisz jakiegoś bogatego właściciela dworu, a nie bardzo masz na to ochotę? – zapytał z ironią. Pragnął ją trochę podrażnić, a tymczasem dręczył samego siebie. – Powiedz w takim razie, czego tak naprawdę chcesz?

Na jej twarzy odmalowała się bezradność i wstręt.

– Nic cię to nie obchodzi.

Zdenerwował się i zamknąwszy jej nadgarstki w żelaznym uścisku, syknął:

– Odpowiadaj na moje pytanie!

Pochyliła głowę, jakby skrywając przed nim swe oblicze.

– Chciałabym poślubić kogoś, kogo będę naprawdę kochała.

– Aha… pragniesz kochać? – prychnął. – To znaczy pójść z wybrankiem do łoża? – zarechotał pogardliwie, pragnąć zawstydzić dziewczynę. Ale Tova, choć znużona już jego napastliwością, nie dała się tak łatwo zbić z tropu.

– Oczywiście – odpowiedziała spokojnie. – Przecież miłość polega także na tym! Jednak jeśli ludzie czują do siebie niechęć, czy można nazwać takie uczucie prawdziwym?

Kiedy podniosła oczy, poczuła na sobie palące spojrzenie Ravna. Zastanawiała się, o co mu właściwie chodzi. Czy pod tą bryłą lodu, przesyconą na wskroś nienawiścią, kryją się jakieś ludzkie odruchy?

Ravn właściwie sam dobrze nie wiedział, co mu się roi w głowie. Jego myśli kłębiły się chaotycznie. Ciągle czuł na swojej skórze dotyk jej kształtnych dłoni. Gdy dziewczyna nabrała podejrzeń, jakie nim targają uczucia, odsunęła na bok kolana. Ale on błyskawicznie uwięził je między swymi nogami i mocno przycisnął. Zadrżała, co Ravn przyjął ze złośliwym zadowoleniem i nasilił uścisk.

– Idźmy już – wyszeptała zdrętwiałymi wargami dziewczyna.

Ohydny śmiech wydobył się z jego gardła. Miał nad nią teraz przewagę. Dobry Boże, jak bardzo jej nienawidził, nienawidził z całej siły. Jak Grjot mógł mu to zrobić?

Zapragnął do reszty ją upokorzyć.

– A jeśli ci zdradzę, że nigdy nie wyjdziesz za mąż? Co na to odpowiesz?

Zbladła jak płótno, tylko jej ciemnoniebieskie oczy błyszczały niby dwie gwiazdy.

– Czy mówisz poważnie? – wyszeptała.

Do licha! Że też zawsze w jednej chwili zgaduje jego zamiary!

Ale tym razem Tova opacznie pojęła słowa Ravna.

– Wiesz, że nikt nie pojmie za żonę zhańbionej kobiety? – zawołała zrozpaczona. – Jak mógłbyś dopuścić się tak ohydnego czynu? Przecież nic do mnie nie czujesz, nie łączy nas nawet cień sympatii, przeciwnie, nie cierpisz mnie!

Słowa dziewczyny spadły na niego niczym grom z jasnego nieba, powoli uświadamiał sobie ich sens. Błogie odrętwienie opanowywało z wolna jego ciało. Dotyk jej kolan, który początkowo wywoływał przyjemne mrowienie, przemienił się w pulsującą gorączkę. Odnosił wrażenie, że zapaliły się między nimi języki ognia. Od pierwszej chwili, gdy spotkał tę dziewczynę, szukał jej bliskości, tęsknił za nią, sam tego nie pojmując. Teraz czuł, że twarz mu goreje, a całe ciało płonie. Poderwał się i wrzasnął, nie panując nad sobą:

– Chodź już, przeklęta czarownico! Wracamy do dworu rycerskiego!

Szarpnął ją, żeby wstała, a jego twarz, niezwykle pociągająca w swej dzikości, znalazła się tuż przy jej twarzy.

– Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? Że chciałbym cię tknąć? Nie rozumiesz, że masz umrzeć? Zabiję cię, choć jeszcze nie teraz, nie mam zamiaru wlec martwego ciała taki kawał drogi.

Tova nabrała powietrza głęboko w płuca, a z jej ust wydobył się krzyk:

– Ravn, nie! Nie, nie możesz tego zrobić!

– Nie mogę? – wrzasnął z furią, wlokąc ją za sobą. – A jak myślisz, po co niby cię dziś odprowadzam? Mam rozkaz rzucić cię martwą na dziedziniec dworu, by wszyscy zobaczyli, jaka kara spotyka tych, którzy sprzeciwiają się Grjotowi.

– Czy… czy mój ojciec najechał na Grindom? – jęknęła Tova.

– A jak sądzisz? – odpowiedział, nic nie wspominając o tym, że ktoś inny wydał taki rozkaz.

Jak opętany pędził przez las, tak że Tova ledwie za nim nadążała. Była kompletnie oszołomiona, nie mogła… nie chciała zrozumieć.

W głowie Ravna tymczasem dojrzewała inna myśl, przed którą bronił się zaciekle. Jeśli dziewczyna i tak ma umrzeć… dudniły w nim słowa. Jeśli i tak ma umrzeć…

Był tak wzburzony, że gnał na oślep przed siebie. Znajdowali się tuż przy torfowiskach leżących w sąsiedztwie rycerskiego dworu. Nagle poślizgnął się i noga wpadła mu w jakieś zagłębienie. Instynktownie zwolnił uścisk wokół dłoni dziewczyny. Ta zareagowała błyskawicznie. Niczym spłoszona sarna pobiegła przed siebie w stronę zabudowań.

– Tova! – zawołał i zamilkł gwałtownie, jakby trafiony strzałą.

Wymówił jej imię!

Wypełniło go osobliwe, niezwykłe uczucie. Tova… Ile miękkości, jakie pokłady ciepła tkwią w tej dziewczynie… Ściskanie w dołku, które dokuczało mu przez całą powrotną drogę, ustąpiło. Poczuł dziwny zawrót głowy.

Tova zatrzymała się gwałtownie, usłyszawszy jego wołanie. Dźwięczna cisza wibrowała nad torfowiskiem.

Przez chwilę wydawało się, że dziewczyna zawróci, poda mu dłonie, by je skrępował, jeśli zechce, ale wnet ocknęła się i z krzykiem rzuciła się przed siebie, jakby stawką za zwycięstwo w tym biegu było jej życie.

– Nie! – krzyczała. – Nie wrócę, zabijesz mnie, ty potworze!

Śmiertelny strach dodał jej skrzydeł. Słyszała za sobą ciężkie kroki Ravna, domyślała się jego wściekłej desperacji i przerażona szlochała głośno.

Był tuż-tuż, wyciągnięta ręka zacisnęła się w żelaznym uścisku na ramieniu dziewczyny, gdy nagle gdzieś za wzgórzem odgradzającym ich od dworu rozległ się krzyk, nieludzki ryk, jakiego dotąd nigdy nie słyszała.

Zatrzymali się gwałtownie.

– W powietrzu czuć śmierć – wymamrotał Ravn, który zdawał się całkiem zapomnieć, po co jeszcze przed chwilą gonił Tovę. Dziewczyna także stała nieruchomo, całą swą uwagę skupiając na tym, co się przed nią działo. Ale w lesie wszystko gwałtownie ucichło.

Ravn chwycił dziewczynę za ramię i poprowadził na szczyt, skąd widać było drogę prowadzącą do Grindom.

W tym miejscu poprzedniego dnia ujrzeli grupkę jeźdźców kierujących się w stronę fiordu. Teraz dostrzegli większą gromadę zbrojnych przejeżdżających przez las, ale ciągnącą do dworu rycerskiego.

– To Grjot! – odezwał się Ravn z niedowierzaniem. – Poznaję po barwach końskich okryć. Co on tam robi?