Odwrócił się na powrót do ściany i naciągnął owczą skórę po same uszy.

Drżącymi dłońmi Tova zdjęła odświętną suknię z pięknego lnu, ufarbowanego naturalnymi barwnikami, i starannie położyła ją na krześle. Poczuła, jak ściska ją w gardle, i uparcie wmawiała sobie, że to z powodu zniszczonej sukienki, której dół, ozdobiony pięknymi haftami, nosił ślady błota, a przy dekolcie pozostały trwałe ślady szarpaniny z Ravnem. Czy uda jej się ją odświeżyć i naprawić?

Została tylko w bieliźnie, dziękując w duchu opatrzności, że Ravnowi przykazano surowo, iż nie wolno mu jej tknąć. Na szczęście nie wykazywał na to nawet najmniejszej ochoty.

Uspokojona, zgasiła kaganek i wsunęła się do łóżka między skóry, które wyglądały na nowe. Odetchnęła z ulgą, bo obrzydzeniem napawała ją myśl, że mogłaby się nabawić jakiegoś robactwa.

W ciszy tym donośniej zabrzmiał śmiech Ravna.

– Zdaje się, że rzeczywiście pomogło. Zrobiło mi się cieplej!

Poderwała się z łóżka.

– Mam cię jeszcze trochę pomasować? – zapytała, gorliwie ofiarując swą pomoc.

– Nie! – wrzasnął, aż się zatrzęsły ściany chaty.

Spłoszona położyła się z powrotem.

W ciszy, jaka zaległa, słychać było jedynie trzask ognia na palenisku. Tova złożyła ręce i zaczęła szeptać słowa modlitwy skierowane do Matki Bożej.

– Modlisz się? – spytał Ravn rozbawiony, jakby z niedowierzaniem.

– Oczywiście, co wieczór to robię.

– Chyba jesteś niemądra! Wierzysz, że ktoś cię wysłucha? O co się modlisz, o większe bogactwo?

– Teraz modliłam się za mego ojca i za ciebie.

– Za mnie? Daruj sobie, do diabła! Nie potrzebuję, by ktokolwiek starał mi się coś wymodlić! – Ravn usiadł gwałtownie i oparł się o ścianę.

W słabej poświacie, jaką rzucały płomienie, Tova ledwie dostrzegała zarys jego postaci.

– Zapewniam cię, że potrzebujesz modlitwy – powiedziała, wsparłszy się na łokciach. – I to bardziej niż ktokolwiek inny.

– Ha! – sapnął głośno. – W życiu nie słyszałem podobnych bzdur! Niby dlaczego?

– Bo jesteś nic nie wart.

– Nic nie wart? – wycedził. – Co masz na myśli?

– A jak ty w ogóle żyjesz? Masz w sobie choć odrobinę człowieczeństwa? Nie mówiąc o dobroci? Nie, w twoim życiu jest tylko miejsce na nienawiść i zniszczenie. Doprawdy jesteś bardzo ubogi!

– A ty jesteś głupia! – warknął. – U Grjota niczego mi nie brakuje. Dostaję wszystko, czego mi potrzeba.

– Czyżby? Nieświadomie wskazałeś głównego winowajcę. Bo to właśnie Grjot zniszczył w tobie ludzkie odruchy, uczynił z ciebie bezwzględnego, okrutnego mordercę. Ale ja wierzę, że z natury nie jesteś na wskroś zły!

Wydawało się, że Ravn wyskoczy z łóżka i złoi jej skórę, a powstrzymuje go jedynie brak ubrania.

Tova zaś nieprzerwanie ciągnęła, za wszelką cenę próbując go udobruchać:

– Jestem pewna, że potrafisz okazać ludzkie odruchy, jeśli tylko…

– Zamknij się! – warknął. – Nie mam zamiaru dyskutować z zarozumiałą smarkulą – dodał już nieco spokojniej. – Ciekawe, dlaczego taka pobożna osoba panicznie się boi ciemności? Czyżby Madonna traciła swe wpływy po zmierzchu?

– Nie, ale lękam się złych mocy nie mniej niż złych śmiertelników.

Udawał, że nie dosłyszał ostatnich słów dziewczyny.

– To tylko zwykłe głupoty!

– Bynajmniej! Na własne oczy widziałam… duchy – zaprzeczyła gorączkowo.

– Tak? Gdzie? – W głosie Ravna zabrzmiało szyderstwo.

– W domu. We dworze stoi stara chata, w której nikt nie mieszka. Gdzieś zaginął do niej klucz.

Tova ożywiła się i na moment zapomniała o panującej między nimi wrogości. Poczuła nagle przemożną potrzebę opowiedzenia Ravnowi o tym, co ją od dawna dręczyło. Właśnie dlatego, że był taki silny, pewny siebie i na wszystko znajdował radę. Oparła się wygodniej na łokciach i próbując uchwycić jego spojrzenie w migotliwym blasku rzucanym przez płomienie, zaczęła swą opowieść;

– Po raz pierwszy ujrzałam je podczas nocy przesilenia wiosennego.

– W tym roku?

Wcale się z niej nie śmiał!

– Tak, leżałam w łóżku i nie mogłam zasnąć. Czułam jakiś taki wewnętrzny niepokój…

– Dlaczego?

– Dlaczego? Hm… Chyba z powodu dorastania. Poza tym wiosna tak dziwnie działa na człowieka, rozumiesz chyba?

– Do rzeczy! Nie gadaj po próżnicy!

Tova przełknęła głośno ślinę, wyraźnie urażona. Ravn tymczasem zastanawiał się nad tym, co powiedziała. Czyżby tęskniła za mężczyzną? Poczuł, jak ogarnia go dziwne, nieznane dotąd podniecenie.

Chyba nie przypuszcza, że jej pomoże. Co to, to nie! Obiecał Grjotowi, że nie tknie dziewczyny, zresztą żadna siła by go do tego nie zmusiła.

– Wstałam w środku nocy – ciągnęła Tova. – Panował półmrok, tak jak teraz. Usłyszałam na zewnątrz jakieś szepty, podeszłam więc do okienka i wyjrzałam. Moim oczom ukazał się przerażający widok…

Słuchał, nie przerywając.

Tova z trudem znajdowała słowa, by opisać, to co ujrzała.

– Drzwi do chaty stały otworem, a do środka wchodziła jakaś dziwna istota…

– Dlaczego przerywasz?

– Była odrażająca, Ravn.

Gdyby tylko przestała wymawiać jego imię w taki sposób, delikatnie i z powagą! Dziwnie reagował na brzmienie jej głosu, wzbierała w nim agresja, a całe ciało napinało się, jakby w odruchu obronnym.

Nie odezwał się jednak, a dziewczyna opowiadała dalej:

– Był wysoki i szary niby wysuszona słońcem ziemia i zamiast głowy miał wielki głaz. Stałam jak zaczarowana, pojmujesz? On zaś wszedł do środka, a za nim jeszcze dwie istoty…

– Podobne do niego?

– Nie, to były bladoszare postaci kobiet, które ciągnęły… trumnę!

– Zmyślasz!

– Nie, przysięgam.

– Mówiłaś, że widziałaś je kilkakrotnie?

– Tak, jeszcze dwa razy. Ale niedokładnie tak samo. Kiedyś w ciemnościach zauważyłam kilka cieni wymykających się z chaty, a potem z kolei ten mężczyzna z kamienną głową sam taszczył trumnę.

Ravn milczał, a Tovie nagle cały świat wydał się nierealny. Znajdowała się gdzieś wysoko w górach, w zapomnianej przez ludzi zagrodzie razem z okrutnikiem pozbawionym ludzkich uczuć. A mimo to jego głos wydawał jej się taki bliski, że poruszał najczulsze struny w duszy. Z nikim nie odczuwała dotąd takiej wspólnoty. Brzask, który o tej porze roku nadchodził w środku nocy, rzucał drżącą szarą poświatę, ale sączące się przez niewielkie okienko światło poranka nie rozjaśniało mroku izby.

– Jak myślisz, Ravn, co to było?

Nie wymawiaj mego imienia! krzyczało w nim wszystko ze złością. A mimo to oczekiwał niecierpliwie, by powtórzyła je raz jeszcze, by znów poczuć tę znienawidzoną słodycz w ciele. Ach, gdyby tak wolno mu było ją dręczyć i torturować, zemścić się na niej!

Poruszył się.

– Dziwne – powiedział jednak jakby wbrew sobie. – Podobne rzeczy wydarzyły się wczesną wiosną w Grindom.

– Co ty powiesz? – ożywiona uklękła. Ravn dostrzegł w mroku jej bieliznę i nagie kolana na brzegu łóżka.

– Tak – odpowiedział, z trudem wydobywając słowa. – Kilku młodzieńców twierdziło, jakoby widzieli w ciemnościach upiory. Sądziliśmy, że są to jedynie ich wymysły. Ale z tego co mówisz…

Nagle wrzasnął:

– Połóż się w końcu, nie siedź tak! Chcę spać!

– Dobrze – szepnęła Tova i skuliła się spłoszona. – Dobranoc, Ravn. A może dzień dobry?

Nie zniżył się do tego, by jej odpowiedzieć. Chyba nie sądziła, że jest aż tak naiwny?


Gdy Tova się obudziła, Ravna już nie było w izbie. Ze sznura zniknęło też jego ubranie.

Dziewczyna poderwała się, przerażona, że odszedł i zostawił ją samą na tym pustkowiu.

Ale Ravn musiał po prostu wyjść. Czuł, że ciasna izba dusi go i przytłacza. Widok śpiącej dziewczyny wzbudził w nim gwałtowną nienawiść. Leżała taka odrażająco słaba i delikatna, jej złote włosy opadały poza przykrycie z owczej skóry.

Bezwiednie wyciągnął rękę i odgarnął kilka kosmyków, które zsunęły się jej na twarz. Palcami przesunął po włosach, które wydały mu się delikatne jak jedwab.

Odwrócił się na pięcie i wybiegł z chaty. Ruszył pod wiatr i nie zatrzymywał się, póki starczyło mu sił, minął opustoszałe zagrody i wyszedł na halę, wreszcie zatrzymał się przy jeziorku, zachodząc w głowę, jak się tam w ogóle dostał. Pochylił się i opłukał rozpaloną twarz w lodowatej wodzie. Potem wolno zawrócił.

Tova ubrała się i wyszła przed chatę. Zobaczyła go z daleka i serce jej zabiło z trwogi, ale jednocześnie poczuła gwałtowną ulgę, tak że omal nie zemdlała.

W tej samej chwili dostrzegła dwóch mężczyzn na koniach nadjeżdżających drogą od strony Grindom.

Ravn musiał ich także zauważyć, bo wyszedł im na spotkanie. Mężczyźni zeskoczyli z koni i coś mu powiedzieli. Wydawali się mocno poruszeni, co Tovę trochę zaniepokoiło.

Na szczęście jednak dla siebie nie słyszała ich rozmowy.

– Gdzie byliście? – pytał rozgniewany Ravn. – Już dawno powinienem wrócić do dworu, a tymczasem bawię się tu w niańkę.

– W Grindom wiele się wydarzyło – odparł jeden z mężczyzn z powagą. – Ludzie rycerza Gudmunda podpalili kilka chat należących do dworu, które częściowo spłonęły.

– Oszalał? – wybuchł Ravn. – To znaczy…

– Sam rycerz nie brał w tym udziału, tylko paru jego ludzi, reszta to jacyś nieznajomi, którzy na własną rękę zdecydowali się pomóc uwolnić dziewczynkę.

– Dziewczynkę! – wysyczał Ravn. – Ona wcale nie jest dzieckiem! Spójrzcie na nią!

Tova dostrzegła, że mężczyźni odwrócili głowy i popatrzyli w jej stronę. Pośpiesznie weszła z powrotem do chaty.

– Możecie przejąć nad nią straż – dodał Ravn niecierpliwie. – Ja tymczasem wracam wesprzeć Grjota.

– Przynosimy ci nowe rozkazy – przerwał mu jeden z przybyłych. – Pan Grjot wpadł we wściekłość. Żąda, byś wrócił z dziewczyną do dworu rycerskiego i ją zabił. Martwe ciało masz położyć na dziedzińcu, tak by wszyscy je zobaczyli. Niech to będzie przestroga dla Gudmunda, że z Grjotem nie wolno igrać!

Z twarzy Ravna trudno było cokolwiek odczytać.

– Nie mam zamiaru włóczyć się w kółko z… z…

– To rozkaz. Grjot jest pewien, że nie sprawi ci to żadnych trudności. To dla ciebie wszak nie pierwszyzna. Bo chyba cię nie omotała?

– Omotała? Jak to?

– No, czy rzuciła czar, żeby wzbudzić w tobie pożądanie.

– Pożądanie? Zwariowałeś. Nie cierpię tej dziewki!

– Tym lepiej dla ciebie. Ruszajcie czym prędzej!

– Ale przecież rycerz nie ponosi winy za to, co się stało – zastanawiał się głośno Ravn.

– Ale jest odpowiedzialny za czyny swoich ludzi. Musimy już wracać! – Mężczyźni pożegnali się, zawrócili konie i odjechali.

Ravn długo stał nieporuszony. W końcu wyprostował się i wrócił do chaty.

W świetle dnia izba wyglądała wyjątkowo nędznie. Miniona zima mocno sfatygowała drewniane ściany, poczyniła także znaczne szkody na torfowym dachu.

W drzwiach Ravna powitała Tova.

– Dzięki Bogu, że nie odjechałeś! – zawołała. – Czego chcieli ci ludzie?

Z kamienną twarzą odparł:

– Wracamy do rycerskiego dworu, Grjot rozkazał puścić cię wolno.

– Och! Dziękuję – Tova odetchnęła z wyraźną ulgą.

Nie dziękuj przedwcześnie, pomyślał Ravn i odwrócił się, by nie patrzeć jej w oczy.


W powrotnej drodze Tova omal nie tańczyła ze szczęścia.

– Wiesz, Ravn, naprawdę miło z twojej strony, że mnie odprowadzasz! Tak się cieszę, że wracam do domu!

Nic nie odpowiedział, szedł ponury jak noc, ściskając pod peleryną rękojeść noża.

Udusić ją? Nie, bo musiałby ująć w dłonie jej smukłą dumną szyję. Zabić ją od tyłu? Krew zaplami jej włosy…

Nie, jednak najlepszy będzie nóż! Umrze szybko i bez bólu.

Ravn został wychowany, by zabijać, ale prawdę mówiąc, nikogo jeszcze nie zabił. Życie nad norweskim fiordem właściwie toczyło się spokojnie. Zdarzało się, że ktoś kogoś zamordował po pijanemu albo kogoś zadźgano w tajemniczych okolicznościach, ale takie szczegóły nie dochodziły do uszu zwykłego pospólstwa. Przeważnie jednak chłopi byli pokojowo usposobieni, jakby odrętwiali po spustoszeniach, jakich dokonała „czarna śmierć”. Unikali konfliktów, zdając sobie sprawę, że nie wolno im tracić więcej bliskich.

Tylko Grjot pielęgnował w sercu nienawiść i żądzę zemsty. Nauczył Ravna zabijać i teraz jego wojownik miał po raz pierwszy wypróbować swoje umiejętności.

ROZDZIAŁ IV

Tova szła przodem. Poruszała się z gracją, a gęste złote włosy opadały jej na ramiona.

– Taka jestem szczęśliwa! – zaświergotała, oglądając się na Ravna. – Zawsze wydawało mi się, że życie we dworze jest nudne, ale teraz tęsknię do niego. Mój ojciec na pewno cię nagrodzi. Wiesz, teraz już moja przyszłość przestała mi się jawić w czarnych barwach! Człowiek uczy się pokory, gdy przekona się, jak wszystko jest ulotne. Teraz jestem gotowa przyjąć bez protestu nawet oświadczyny jakiegoś odpychającego starucha.