Ruszył przed siebie długim korytarzem z drzwiami po obu stronach. Zamierzał obejrzeć wszystkie pokoje, najpierw jednak chciał zobaczyć cały korytarz…
Ale Jo Barheim nigdy do końca korytarza nie doszedł…
Kiedy minął kolejne drzwi i znalazł się w miejscu, gdzie korytarz zakręcał, otrzymał potężny cios w głowę. Zatoczył się, a czyjeś ręce schwyciły go od tyłu pod pachy, inne wepchnęły mu knebel w usta. Zanim zdążył odzyskać przytomność po uderzeniu, związano mu ręce i nogi i wciągnięto do niedużego pokoiku z małymi szybkami w oknie i lampą naftową na kulawym stoliku.
– O, to prawdziwa niespodzianka! – wołał czyjś nieprzyjemny głos. – Jo Barheim we własnej osobie! To naprawdę miłe odwiedziny, prawda, Haraldzie?
Harald opierał się o ścianę i spoglądał na Jo z nienawiścią, ale też jakby z wyrazem szczerej radości we wzroku.
– Nic lepszego nie mogło nam się przydarzyć – syknął. – Teraz będziemy mieli całą noc i jeszcze cały dzień na to, żeby się lepiej poznać.
Jo zmrużył oczy. Cały dzień? Czyżby oni nie wiedzieli?
Próbował im powiedzieć, że to śmiertelnie niebezpieczne pozostać w tym domu dłużej niż do wschodu słońca, ale knebel nie pozwalał mu nawet na głośny jęk.
Sytuacja była naprawdę groźna, Bogu dzięki, że nie zabrał ze sobą Liv.
Harald i Stein usiedli na dwóch znajdujących się w pokoju krzesełkach.
– Jak myślisz, co z nim zrobimy? – zapytał Harald słodziutkim głosem.
Stein zachichotał.
– Coś wymyślimy, nie martw się. No, no, sam Jo Barheim – powtarzał, jakby się tym rozkoszował.
Odpowiedzialni za wysadzenie budynku mają chyba tyle poczucia rzeczywistości, żeby jeszcze raz skontrolować cały dom, myślał Jo. Drzwi są co prawda opieczętowane, ale pieczęcie można zerwać. Dzieci mogły przecież wejść do środka… No, ale dzieci, gdyby nie wróciły na noc, byłyby z pewnością poszukiwane… Kto by jednak szukał Steina i Haralda? Nikt. A on sam? Jest w tym okręgu kimś obcym, przybyszem. Liv będzie na niego czekać, będzie się niepokoić, Morten będzie się zastanawiał, dlaczego Jo nie przyszedł do pensjonatu. Ale czy zdążą coś zrobić, zanim stanie się za późno? Obiecał, że przyjdzie po Liv o ósmej, wybuch zaplanowano około dziewiątej. Godzina… Godzina, podczas której Liv będzie na niego czekać, rozczarowana, niepewna.
Ale przecież ktoś musi sprawdzić przed wybuchem, czy wszystko jest w porządku. To oczywiste, jasne, że ktoś sprawdzi.
Dochodziło wpół do dziewiątej, a Jo się nie pokazał. Liv krążyła pomiędzy oknem i telefonem. Może zaspał? To bardzo prawdopodobne, ktoś tak zmęczony… Ale Morten powinien był go obudzić, Jo mówił przecież, że mieszkają w jednym pokoju.
– Jeśli chcesz zobaczyć wybuch, to powinnaś się zbierać – powiedziała mama. – Pójdziesz z nami?
– Nie, idźcie sami. Ja jeszcze poczekam na Jo.
Rodzice z Tullą wyszli. Liv zadzwoniła do pensjonatu i poprosiła Jo Barheima.
– On tu dzisiaj nie nocował – wyjaśniła właścicielka.
Nie nocował? Liv poprosiła do telefonu Mortena.
To prawda, potwierdził Morten. Jo nie wrócił na noc. Morten sądził, że Jo spędził tę noc właśnie z Liv. Liv syknęła ze złością i odłożyła słuchawkę. Rany boskie, co się z nim stało?
Usiadła przy stole i podparła głowę rękami. O czym myśmy rozmawiali wczoraj wieczorem? Dom… Garden… Lensman…
Liv nie bardzo dowierzała teorii Jo, że dom kryje jakąś tajemnicę, której Garden chce się jak najszybciej pozbyć. Ona wyobrażała to sobie inaczej.
Ktoś skopiował plany, bo bardzo potrzebował pieniędzy. Takie założenie automatycznie wyklucza dyrektora szkoły. Ktoś taki jak on czuje się najlepiej żyjąc w warunkach spartańskich. Dyrektor ma niewielkie potrzeby, jeśli chodzi o pieniądze. Inżynier Garden natomiast ma na nie wielkie zapotrzebowanie, ale gdyby odrzucić teorię Jo na temat tajemnicy domu, to co Garden ma wspólnego ze spadkobiercami z Danii? Pozostaje jednak jeszcze mały, gruby adwokat…
Liv uniosła głowę i starała się gruntownie przeanalizować wszystkie możliwości. Adwokat Sundt zajmował się sprawami majątkowymi prawie wszystkich mieszkańców Ulvodden. Co prawda on sam jest też bajecznie bogaty, ale jak do tego doszedł? Ojciec Liv powiada, że dzięki wyjątkowo korzystnym spekulacjom na giełdzie. Gdyby jednak założyć, że obracał pieniędzmi swoich klientów, za ich pieniądze kupował akcje na swoje nazwisko, i gdyby założyć, że stracił znaczną część majątku starego właściciela fabryki? Starzec może nie bardzo się orientował w swoich finansach, wszystko złożył w ręce skrupulatnego i zdolnego adwokata Sundta…
I jeśli zdarzyło się, że ów adwokat nie zawsze miał takie szczęście w swoich giełdowych poczynaniach? Jeśli stracił…
Ale dlaczego Jo nie przyszedł? Powinien przynajmniej zadzwonić, że coś go zatrzymało. Bo Liv nie wierzyła, że poprzedniego wieczoru mógł się z nią tylko bawić, Jo nie należał do takich. Nie, coś musiało mu się stać.
Liv zaczęła nerwowo wkładać na siebie płaszcz. Ręce jej drżały, ledwo była w stanie zapiąć guziki. Wciąż jeszcze nie potrafiła znaleźć jakiejś wiarygodnej odpowiedzi na pytanie, gdzie się podział Jo, ale ogarniał ją coraz większy niepokój.
„Znany człowiek – przeciwko wielu ludziom”, powiedział Berger. To by się zgadzało, bo adwokat Sundt zajmował się pieniędzmi wielu ludzi. A skoro teraz mają przyjechać Duńczycy, to – zakładając, że sprzeniewierzył fortunę starego fabrykanta – Sundt znalazł się w niezłych opałach. Wszystkie jego nieczyste transakcje mogą wyjść na światło dzienne, adwokat musiał jak najszybciej zdobyć pieniądze. Czy „pożyczenie” planów nie było w tej sytuacji czymś oczywistym? Czyż lensman nie mówił, że ludzie w Månedalen widzieli jakiś czas temu lądujący śmigłowiec?
To by wskazywało, że w grę wchodzą wielkie interesy.
Za piętnaście dziewiąta… Liv chwyciła telefon i zadzwoniła do lensmana Liana. Nie było go w domu, ale Liv, która odrzuciła teraz wszystkie formy grzecznościowe i zasady dobrego wychowania, zapytała jego żonę, czy pamięta tamten wieczór, gdy Liv przybiegła z informacją o zabójstwie Bergera.
Owszem, pani Lian pamiętała to bardzo dobrze.
– To proszę mnie teraz posłuchać – powiedziała Liv, zapominając o szacunku dla osób od niej starszych. – Czy któryś z tamtych trzech gości lensmana przyszedł tuż przede mną, czy też wszyscy byli już u państwa od dłuższego czasu?
Pani Lian zastanawiała się długo, a Liv z niecierpliwości przestępowała z nogi na nogę.
– Tak, teraz sobie przypominam. Adwokat Sundt przyszedł krótko przed tobą…
– Dziękuję! – krzyknęła Liv i poprosiła, by lensman, jak tylko się pojawi, natychmiast przyszedł na miejsce wybuchu. Odłożyła słuchawkę i wybiegła z domu. A więc to jednak adwokat Sundt! Więc to ona miała rację! I Jo nie dzwonił dziś rano do lensmana, o to także Liv zapytała panią Lian.
Gdzie on jest? Czy mógł naprawdę pójść do starego domu? Nie sądził chyba, że znajdzie tam coś interesującego?
No a jeśli mimo wszystko tam poszedł? To dlaczego nie wrócił? A jeśli… Jeśli był tak zmęczony, że poszedł tam i zasnął? Chociaż przecież nie można było wejść do tego domu. Ale jeśli on mimo wszystko wszedł i jeśli tam zasnął, to jego życie teraz zawisło na włosku!
Liv biegła coraz szybciej. Z daleka widziała tłum gapiów, którzy chcieli zobaczyć wybuch. Większość z nich stała przy drodze, stali tam również robotnicy z firmy zajmującej się takimi pracami. Wszystko było już przygotowane. Gromada małych chłopców kręciła się przy specjalistach od wybuchów, zadając im mnóstwo pytań, co tamtych najwyraźniej irytowało. Samego domu pilnowali strażnicy i też nie mogli się opędzić od ciekawskiej dzieciarni.
Zbliżała się dziewiąta. Liv próbowała przedrzeć się przez tłum, ale ludzie pozajmowali tu sobie miejsca już wcześnie rano i nie zamierzali nikogo przepuszczać. Liv zaczynała się naprawdę bać. Nie miała przecież żadnych dowodów na to, że Jo znajduje się w środku, ale nie miała też dowodu, że go tam nie ma.
Na moment przemknęła jej przez głowę myśl, że powinna pobiec do starego domu i tam się ukryć. Jak długo ona będzie wewnątrz, budynek nie zostanie wysadzony. Ale straż stała przecież przy wejściu, ona zaś musiała za wszelką cenę porozmawiać z odpowiedzialnymi za wyburzenie, a ci znajdowali się w tym trudnym do przebycia kręgu utworzonym z gapiów.
– Bądźcie tak dobrzy, przepuśćcie mnie – prosiła stojących jej na drodze ludzi, ale słyszała w odpowiedzi niecierpliwe warknięcia.
Próbowała w innym miejscu, rozpychała się łokciami. Widziała w samym środku tłumu inżyniera Gardena i jego pomocników. Adwokat Sundt był również z nimi. Ku swemu wielkiemu przerażeniu zorientowała się, że to właśnie on, ze względu na wielki szacunek, jakim obdarzali go mieszkańcy Ulvodden, miał być tym, który naciśnie guzik i odpali ładunki wybuchowe.
Liv przepychała się ile sił przez nieruchomy tłum, narażała się na złe słowa i zirytowane spojrzenia, ale prawie tego nie dostrzegała. Jej myśli zajęte były wyłącznie osobą Jo. Nie mogła pojąć, gdzie się podział, ale dopóki istniał choćby cień możliwości, że znajduje się w skazanym na śmierć domu, musiała powstrzymać wybuch.
Zaczepiali ją znajomi, śmiali się do niej, ale ona nic nie widząc parła naprzód. Najgorszy był ostatni odcinek. Wybrani, którzy zdobyli najlepsze miejsca, najbliżej aparatury sterującej wybuchem, utworzyli ciasny łańcuch, lecz Liv, teraz już bliska desperacji, dosłownie rzuciła się na nich i w końcu przedarła się do inżyniera Gardena.
Zawsze żywiła wobec tego człowieka ogromny respekt. Nie lubiła go i teraz też odczuwała wielką niechęć na myśl o tym, że będzie musiała prosić go o pomoc, ale on był tu najwyższym autorytetem i nie miała wyboru. Wiedziała przy tym, że sprawy potoczą się dla niej bardzo nieprzyjemnie, jeśli się okaże, że Jo nie ma wewnątrz starego domu, mimo to jednak chwyciła inżyniera Gardena za ramię.
– Nie wysadzajcie! – krzyknęła. – Tam może być człowiek.
Wokół niej zaległa kompletna cisza. Garden dosłownie przeszył ją lodowatym spojrzeniem, a w tłumie rozległy się groźne pomruki. Tłum nie chciał być pozbawiony rozrywki.
– Nie jestem tego całkiem pewna – powiedziała Liv półgłosem. – Ale Jo Barheim nie wrócił do domu, a wczoraj wieczorem mówił, że chce obejrzeć ten budynek od środka. Być może poszedł tam jeszcze w nocy. A był okropnie zmęczony, myślę więc, że mógł zasnąć…
– Posłuchaj no, Liv – rzekł adwokat Sundt wyniośle. – Czy ty znowu trochę nie przesadzasz?
Kiedy napotkała spojrzenie jego rozbieganych oczek, pomyślała: A więc tak wygląda morderca. Dlaczego ja przedtem nie widziałam tego w jego twarzy? Czy człowiek naprawdę tak łatwo ulega powszechnej opinii? Czy naprawdę tak łatwo uznać za swoje ogólnie przyjęte poglądy? Człowiek ciągle słyszy Adwokat Sundt to wspaniały i odpowiedzialny człowiek. Szlachetny, pod każdym względem godzien zaufania. Życzliwy i przyjazny ludziom. A potem okazuje się, że to morderca. I natychmiast widzimy, że źle patrzy mu z tych świńskich oczek, a fałszywy uśmieszek budzi grozę. I doznajemy takiego samego uczucia, jak na widok fotografii przestępcy, publikowanej w gazecie. Tak jest, ten to wygląda jak prawdziwy gangster, myślimy sobie wtedy. Ale gdyby w gazecie się pomylili, zamienili fotografie i pod zdjęciem przestępcy napisali, że to znany polityk czy człowiek interesu, to raczej mało kto na jego widok by powiedział: typowa gęba kryminalisty.
Garden rzekł chłodno:
– Czego on, na Boga, mógł szukać w zamkniętym i opieczętowanym budynku?
– On miał pewną teorię – wyjaśniła Liv zrozpaczona. – Ze mianowicie dom kryje jakąś tajemnicę i dlatego ma być tak pospiesznie wysadzony w powietrze…
– Ty z pewnością nie wiesz, że to ja podjąłem decyzję o wysadzeniu – oświadczył Garden.
Liv wyprostowała się.
– Ja wiem i zresztą wcale w tę teorię Jo nie wierzę. Ja myślę…
– No to wysadzamy czy nie? – dopytywali się zniecierpliwieni robotnicy.
– Tak jest – rzekł stanowczo adwokat Sundt i ruszył w stronę aparatu. – Tracimy tylko niepotrzebnie czas.
Liv podbiegła do aparatu i zastawiła adwokatowi drogę.
– Najpierw musicie przeszukać dom!
– No nie, teraz to już chyba przesadziłaś! – zawołał inżynier, a ludzie z tłumu coraz bardziej nerwowo krzyczeli do Liv, że ma się usunąć. – Dziesięć minut temu dom był sprawdzany. Adwokat Sundt fatygował się osobiście i stwierdził, że żadne pieczęcie nie zostały naruszone.
– Tak jest – potwierdził Sundt. – I mogę cię zapewnić, że tak było: żadna pieczęć nie została naruszona.
– Czy pan sprawdzał sam?
– Oczywiście! Moje nazwisko jest chyba wystarczającą gwarancją!
Liv głęboko wciągnęła powietrze.
– Nie! Nie jest! Inżynierze Garden, słowo adwokata Sundta nie może tu być żadną gwarancją, bo to on zamordował Bergera!
Tłum najpierw zamilkł, a potem podniosła się wrzawa. Inżynier Garden pobladł.
"Uprowadzenie" отзывы
Отзывы читателей о книге "Uprowadzenie". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Uprowadzenie" друзьям в соцсетях.