– To jasne, że adwokat Sundt nie ma nic przeciwko temu – wtrącił znowu inspektor Larsen z uśmiechem i tak przypochlebnym głosem, że Liv zrobiło się niedobrze. – Ale przecież to nie należy do przyjemności być narażonym na takie podejrzenia, a poza tym chodzić po takim ogromnym domu w jego wieku…

Sundt, który na początku tej przemowy wyglądał na bardzo zadowolonego, zesztywniał słysząc ostatnie słowa Larsena. Uwaga na temat wieku nie została chyba najszczęśliwiej dobrana.

– Gdyby pan wychowywał swoje dzieci jak należy, nigdy by nie doszło do czegoś takiego – oświadczył cierpko. – Proszę schodzić do piwnicy po drabince!

Schodzili ostrożnie, jedno po drugim, i w końcu cala gromadka znalazła się na dole. Przy drabince postawiono na straży policjanta, żeby nie przedostał się do środka nikt z tłumu, który podchodził coraz bliżej domu.

Towarzysząca lensmanowi grupka badała wszystkie małe pomieszczenia w piwnicy, po czym weszła po kuchennych schodach na górę. Pokoje na parterze zostały dokładnie skontrolowane, przejrzano wszystkie szafy i zakamarki.

Liv niecierpliwiła się i chciała jak najszybciej pobiec na piętro, lecz Garden ją zatrzymał.

– Zaczekaj no! Nigdzie nie pójdziesz pierwsza, bo znowu sprowadzisz jakie nieszczęście, a ja nie chcę mieć już więcej kłopotów.

Powoli i systematycznie przeszukiwali dosłownie metr po metrze. Ciasne, zamknięte komórki i duże, wspaniałe sypialnie, jak stworzone, żeby w nich ustawić łoża z baldachimami, a w oknach zawiesić ciężkie pluszowe zasłony. Mroczne korytarze z oknami w głębokich niszach. Nigdzie nie znaleziono ani śladu wyjaśnienia, dlaczego ktoś się do tego opuszczonego domostwa włamywał.

– Czego ten człowiek tu szukał, nie wiadomo. Wygląda jednak na to, że albo niczego nie znalazł, albo znalazł i zabrał ze sobą – powiedział Finn. – Tak czy inaczej żadnych śladów.

Adwokat Sundt przystanął i przykładał rękę do piersi w miejscu, gdzie znajduje się serce.

– Moje lekarstwo… – wykrztusił. – Nie czuję się najlepiej.

Liv przyglądała mu się podejrzliwie. Odgrywa komedię, czy naprawdę źle się czuje? myślała. Adwokat zrobił się czerwonosiny i pocił się obficie. Tak, chyba nie udaje, zbliża się atak serca, ale to chyba nic dziwnego, skoro tak się zdenerwował. To wszystko musiało być dla niego strasznym obciążeniem, czy jest winien, czy też nie.

Pani Larsen, która była sanitariuszką, zajęła się chorym. Ułożyła go na starej kanapie w hallu na piętrze i pomogła mu zażyć lekarstwo, które miał przy sobie.

– Schody… – wykrztusił adwokat. – Boję się, że dalej już nie zdołam pójść. Chciałbym wyjść na dwór, zaczerpnąć świeżego powietrza.

Lensman spoglądał na niego w zadumie.

– Myślę, że nie możesz stąd teraz wyjść – rzekł w końcu. – Ta kanapa musi ci wystarczyć. Posiedź tu sobie trochę i odpocznij, ale wychodzić ci nie wolno.

– Czy jestem podejrzany? – zapytał Sundt ze złością.

– Na razie tylko przez Liv Larsen – oświadczył lensman krótko i powrócił do przerwanych oględzin domu.

Sundt posłał Liv spojrzenie tak pełne nienawiści, że dziewczyna aż się zarumieniła. Jeżeli on jest niewinny, to moje życie w Ulvodden po tym wszystkim nie będzie należało do przyjemności, pomyślała. Ale co tam, w najgorszym razie będzie mogła przeprowadzić się do miasteczka, w którym mieszka Jo. Ale Jo przecież gdzieś przepadł! Jo… Gdzie on się podziewa? Nie zostało już wiele pomieszczeń w tym domu.

Inżynier Garden pchnął jakieś drzwi.

– Tu jest zamknięte – stwierdził.

– Zamknięte? – zdziwił się lensman. – Nic takiego nie powinno mieć miejsca!

Pochylił się nad zamkiem.

– Klucza nie ma. Przynieście no z innych drzwi, chłopcy!

Finn i Morten przynieśli kilka kluczy, ale żaden nie pasował.

– No nic – machnął ręką lensman. – Zajmiemy się tym później. Skończmy najpierw z oglądaniem otwartych pomieszczeń.

Szybko skontrolowali kilka pozostałych pokoi i znaleźli się na końcu korytarza. Wiodły stąd schody na strych.

– Wieżyczka – rzucił Finn. – Ale wszyscy tam wejść nie możemy, bo się pod nami zawali.

Sundt, który tymczasem najwyraźniej zdążył trochę odpocząć, wysunął się naprzód.

– Tak jest. Ja nawet nie zamierzam próbować.

– Ale ja pójdę – oświadczył lensman. – Garden, idziesz ze mną?

Pokonali kilka stopni wąskich schodów i obaj nagle przystanęli. Drzwi na poddasze się otworzyły i ukazał się w nich jakiś człowiek.

Liv i chłopcy zbiegli na łeb na szyję po schodach i ukryli się pod nimi. Próbowali dać znać lensmanowi, lecz on zajęty był tylko tym człowiekiem wysoko przy wyjściu na wieżę.

– Dzień dobry – powiedział Harald. – O co chodzi?

– Co pan tu robi? – spytał lensman ostro.

Harald wzruszył ramionami.

– Jestem bezdomny i wczoraj wieczorem schroniłem się tutaj przed nocnym chłodem. To chyba nie jest poważne przestępstwo?

– Jest pan tu sam?

– Jasne! A z kim miałbym być?

– Czy pan nie wie, że budynek został opieczętowany?

Harald zachichotał.

– Wiem. Ale przecież przez piwnicę można było wejść bez trudu.

– Proszę mi powiedzieć – rzekł lensman spokojnie – kto za panem opieczętował znowu wejście? Od zewnętrznej strony.

Harald przez moment nie wiedział, co powiedzieć.

– Mój kumpel – odparł nonszalancko. – I jeżeli nie ma pan nic przeciwko temu, to wolałbym już sobie iść. Właśnie wychodziłem.

Zanim lensman zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Finn wybiegł z kryjówki pod schodami.

– Proszę go nie puszczać! To Harald! – zawołał. – To morderca z gór!

Lensman i Garden wycofali się pospiesznie ze schodów. Oczy Haralda zwęziły się niepokojąco, kiedy zobaczył wynurzającą się spod schodów trójkę swoich młodych znajomych. Krzyknął coś krótko i w wejściu ukazał się Stein. Jego chudą twarz wykrzywiała wściekłość.

– Z drogi! – warknął groźnie.


Jo Barheim znajdował się w jakimś świecie pełnym mgły. Dusił się i bolały go wszystkie mięśnie. Knebel utrudniał mu oddychanie, przywiązany był do łóżka, leżał na gołych sprężynach i wszystkie wysiłki uwolnienia się z więzów kończyły się tym samym: plecy miał coraz boleśniej poranione.

Noc minęła stosunkowo spokojnie. Stein i Harald uważali, że czasu mają dość, dręczyli go boleśnie, ale niezbyt długo i dość szybko pokładli się spać. Oczywiście musieli się namęczyć, żeby go związać i ułożyć na łóżku, a Stein przeklinał okropnie, że strzelbę zostawili w górach, żeby nie zwracać na siebie uwagi, ale przecież było ich dwóch przeciwko jednemu, więc w końcu dali mu radę.

Rano strach narastał. Wybuch! Wybuch wyznaczony na dziewiątą! Czas zbliżał się nieubłaganie, ale teraz Jo był tak wyczerpany i oszołomiony, że znajdował się w jakimś stanie półświadomości, zdawało mu się, że minęły już wieki nieustającego bólu i że nigdy nie istniał żaden inny świat niż to, co teraz przeżywał.

Marzył o śmierci, która przyniosłaby wyzwolenie, spokój i błogostan. Nirwanę po trwającym godzinami przyduszeniu, bólu, braku powietrza. Od czasu do czasu pojawiała się niejasna myśl o Liv, drobnej dziewczynie, której nawet nie zdążył lepiej poznać, ale która była mu tak niesłychanie droga. I jeszcze rodzice…

W momencie przebłysku świadomości usłyszał głos Haralda, mówiącego, że jest już dziesięć po dziewiątej. Drgnął. Co to się stało? Dlaczego dom nie wyleciał jeszcze w powietrze?

Może to Liv sprawiła? Któż inny bowiem mógłby okazać tyle odwagi, żeby zatrzymać takie przedsięwzięcie? To z pewnością Liv, która odkryła, że Jo zniknął, i która pamiętała, że miał zamiar wejść do wnętrza domu.

Dotarło do niego, że Stein i Harald są czymś bardzo podnieceni. Biegali tam i z powrotem po pokoju, a kiedy Jo zaczął nasłuchiwać uważniej, doszły do niego głosy z większej odległości, ale jakby z wnętrza domu.

Obaj mordercy naradzali się po cichu, słyszał, jak mówią, że trzeba uciekać na wieżyczkę, a potem wymknęli się ostrożnie z pokoju i zamknęli drzwi na klucz. Jo został sam, obolały i coraz bliższy uduszenia.

Głosy stawały się wyraźniejsze i uświadomił sobie, że jacyś ludzie weszli na piętro domu. Serce zabiło mu gwałtownie w dzikiej nadziei, że go odnajdą. Słyszał teraz wyraźnie dobrze znany, kochany głos Liv. Mówiła coś podniecona i zdenerwowana, potem odezwał się Morten, ktoś szarpnął klamkę.

Dobry Boże, spraw, żeby tu do mnie weszli, modlił się w duchu. Dłużej tego nie wytrzymam. Słyszał, że próbują otworzyć zamek różnymi kluczami, ale drzwi nie ustępowały. W oczach pociemniało mu z bólu i głowę znowu otuliła gęsta mgła.

Usłyszał jeszcze, jak ktoś mówi, że ten pokój obejrzą później, i ludzie odeszli. Jo jęczał zawiedziony, ale nikt go nie słyszał.


Liv szeptała do lensmana:

– Tamten jest najbardziej niebezpieczny, ale zdaje mi się, że tym razem nie ma strzelby.

– Spokojnie – mruknął lensman. – Sprowadzimy go na dół, nie bój się. – Głośno zaś powiedział: – Kto pomógł wam wejść do środka?

Harald patrzył na niego z udawanym zdziwieniem.

– Dlaczego ktoś miałby nam pomagać? Sami dajemy sobie radę.

– Chyba nie za bardzo – stwierdził lensman. – W każdym razie ktoś was tutaj zamknął. Od zewnątrz. Tego nie mogliście zrobić sami. No, gadać, ale już! Kto jest waszym zleceniodawcą?

– My nie rozumiemy takich uczonych słów – oświadczył Stein szyderczym tonem.

– Kto wam zapłacił za zamordowanie Bergera i uprowadzenie Liv? Kogo teraz kryjecie?

Stein wykrzywił gębę w paskudnym grymasie.

– Jasne, chciałbyś, żebyśmy ci wszystko wyśpiewali, co? Ale my jesteśmy dobre chłopaki i nie donosimy na kumpla.

– Ach, tak? – rzekł Lian słodko. – Rozumiem. Czekacie, że dostaniecie od niego więcej pieniędzy.

– Możliwe.

Liv uznała, że lensman mówi wiele całkiem niepotrzebnych rzeczy, a nie pyta o najważniejsze.

– Gdzie jest Jo Barheim?

Stein spoglądał na nią uważnie, potem wykrzywił wargi w ironicznym uśmiechu.

– Jo Barheim? Sama go sobie poszukaj. Nie interesują nas tacy gogusie jak on.

– Nie? A ja znam jednego, który chodził za nim krok w krok – ucięła Liv ze złością.

Stein zamachnął się na nią gwałtownie i posłał wiązankę przekleństw, od której obecne tu panie zbladły.

– Bądź ostrożna, córeczko – szepnęła mama Liv.

– Niech on mi tu nie wymachuje przed oczami i nie udaje bohatera, bo to ostatni tchórz! – krzyknęła dziewczyna. – Bez swojej strzelby nie wart jest pięciu groszy. Ale to żadna sztuka straszyć niewinnych ludzi, celując do nich z karabinu. Teraz też taki dzielny, bo stoi z daleka od nas.

Na głowę Liv posypały się nowe przekleństwa.

– Powinniście zwracać się do niej trochę bardziej uprzejmie – powiedział Lian. – Tylko jej zawdzięczacie, żeście jeszcze nie wylecieli w powietrze.

– A tobie o co znowu chodzi? – ironicznie skrzywił się Harald.

– O to, że ten dom miał być wysadzony dzisiaj punktualnie o dziewiątej. I byłoby już dawno po wszystkim, gdyby nie to, że Liv niepokoiła się o los Jo Barheima.

– Głupoty!

– Schodźcie na dół. Nie macie już żadnych szans. A zresztą, co mnie to obchodzi, chcecie tam zostać, to zostańcie, dom i tak będzie wysadzony, jak tylko my stąd wyjdziemy.

– Łżesz!

– Być może zwróciliście uwagę na ten tłum, który zebrał się koło domu. To gapie, którzy przyszli obejrzeć wybuch. No to co, powiecie nam teraz, kto was tu zamknął?

Nareszcie prawda dotarła do ciasnego łba Steina.

– On nas oszukał! To świnia! – ryknął. – Harald, on nas oszukał! Ale dostanie za swoje!

Ruszyli obaj biegiem w dół po schodach, ale natychmiast zostali schwytani przez ludzi lensmana.

– No? – zapytał Lian. – Jak będzie? Powiecie, kto was oszukał?

– Ta świnia! Ta tłusta świnia o czerwonych ślepiach! – wrzeszczał Stein. – On nas tu zamknął, żebyśmy razem z chałupą wylecieli w powietrze!

– To znaczy adwokat Sundt, prawda? Opis by się zgadzał…

Dopiero w tej chwili zorientowali się, że adwokat zniknął bezszelestnie…

Adwokat Karl G. Sundt przecisnął się obok pilnujących wejścia do piwnicy policjantów. Uśmiechał się do nich życzliwie.

– Nie mam, niestety, czasu dłużej czekać. Za piętnaście minut odchodzi mój pociąg. A na górze powstało spore zamieszanie, znaleźliśmy dwóch gangsterów. Trudno stać tu na warcie?

– Owszem – potwierdził policjant. – Najgorsi są mali chłopcy i starsze kobiety. Mam nadzieję, że pan zdąży na pociąg. Niełatwo będzie się przebić przez ten tłum na zewnątrz. Hej, wy tam, zróbcie miejsce dla pana mecenasa Sundta! Spieszy się na pociąg!

Zgromadzeni odsuwali się uprzejmie, w końcu mieli do czynienia z najbardziej szanowanym obywatelem Ulvodden, chociaż ci, którzy słyszeli oskarżenia Liv, spoglądali na niego z pewną podejrzliwością. On przeciskał się nerwowo do przodu, wkrótce wydostał się z ciżby i przyspieszył kroku.

Wtedy z okna na piętrze rozległo się wołanie.