– Hej, wy tam, na dole! – krzyczał inżynier Garden. – Zatrzymajcie tego człowieka! Adwokat Sundt sprzeniewierzył pieniądze was wszystkich i dlatego wykradł plany z fabryki, kazał zamordować Bergera i ścigał Liv Larsen, bo chciał jej się pozbyć. Mamy obu płatnych morderców. Nie pozwólcie Sundtowi uciec!

Harald i Stein wpadli w furię i zdali szczegółowe sprawozdanie na temat wszystkich przestępstw Sundta. Teraz inżynier Garden to właśnie przekazał tłumowi. Chciał, żeby ktoś z gapiów zareagował, zanim Sundt dobiegnie do samochodu i zdąży odjechać.

– Nie, nie! – zaprotestował lensman. – Inżynierze Garden, co pan robi?

Widzowie przez moment stali jak rażeni gromem. To przecież niemożliwe, żeby taki elegancki człowiek dopuścił się morderstwa! Powoli jednak słowa Gardena docierały do ich świadomości, wielu z nich powierzyło przecież adwokatowi swoje pieniądze i myśl o tym, że mogli zostać oszukani, wraz z podświadomym pragnieniem, by skompromitować i ukarać tego pyszałka, wstrząsnęła tłumem. Ludzie z wrzaskiem ruszyli za uciekającym.

Adwokat Sundt słyszał krzyki za sobą i dobrze wiedział, co to oznacza. Jego bezpieczny samochód, który przed chwilą wydawał się tak blisko, teraz jakby się odsunął o wiele mil. Krótkie nóżki uciekającego poruszały się w jesiennej trawie tak szybko jak perkusyjne pałeczki uderzające o bęben.

Za nim rozlegał się tupot dziesiątek stóp. Podniecony tłum gonił go coraz szybciej. Adwokat ciężko dyszał, w płucach mu piszczało i gwizdało, serce pracowało niczym maszyna parowa, z wysiłkiem, jakby za chwilę miało pęknąć.

A z okna na piętrze przyglądał się temu przerażony lensman. Dobry Boże, co myśmy zrobili, myślał. Wyzwoliliśmy pragnienie zemsty w praworządnych, znających swoje obowiązki obywatelach. Zamieniliśmy ich w tłum morderców.

Serce adwokata pracowało z najwyższym wysiłkiem. Żadnych stresów, powiedział niedawno lekarz… Już prawie nie był w stanie oddychać, czuł, że jakiś chłopiec go dogania i łapie za marynarkę, chciał go odpędzić, wziął zamach, ale nogi mu się splątały, zatoczył się i upadł na kolana, a potem powoli osunął się na ziemię i zastygł w bezruchu.

Ścigający kłębili się wokół niego i tylko dzięki przytomności umysłu i sile ramion kilku mężczyzn biegnących na przedzie adwokat Sundt nie został stratowany.

On już jednak nie zdawał sobie z tego sprawy. Jego serce przestało bić.

ROZDZIAŁ XII

Grupa ludzi przy oknie na piętrze cofnęła się pospiesznie. Przez dłuższą chwilę nikt nie był w stanie wypowiedzieć ani słowa. Dwaj mordercy zostali sprowadzeni ze schodów przez kilku silnych mężczyzn, ale lensman bez powodzenia szukał u nich klucza do zamkniętego pokoju.

– No i tak się to skończyło – westchnął Garden.

– Kto by pomyślał – wtrąciła jego żona. – Ze ten człowiek, którego uważaliśmy za przyjaciela, który siadywał w naszym salonie, pił nasze wino i jadał moje zakąski…

Zamilkła, uświadomiwszy sobie, że to uwagi nie licujące z godnością wielkiej damy.

Liv z niecierpliwości przestępowała z nogi na nogę.

– Tamten zamknięty pokój… Wciąż przecież nie znaleźliśmy Jo.

– Kochana Liv – powiedział jej ojciec. – Sama słyszałaś, że mordercy go nie widzieli!

Liv popatrzyła na niego. Czy ona kiedykolwiek zdoła zrozumieć tego człowieka?

– Oczywiście, zamknięty pokój – wymamrotał lensman. – Będziemy chyba zmuszeni wyłamać drzwi.

– Tak, ale szybko – jęczała Liv. – Może on tam jest, a jeżeli Stein i Harald się nim zajmowali przez całą noc, to może z nim być naprawdę źle.

– Liv ma rację – przyznał Lian. – Natychmiast tam idziemy!

Wyważenie drzwi zajęło im kilka minut. Garden, który szedł pierwszy, zatrzymał się w rogu.

– Ale tu wygląda!

Wszyscy tłoczyli się przy wejściu. Liv i lensman zdołali przecisnąć się do środka. Pokój pogrążony był w półmroku, meble stały bezładnie, na łóżkach leżała brudna pościel.

– Przytulna mała dziupla – stwierdził lensman.

Nagle Liv zesztywniała, a serce zaczęło jej walić jak młotem.

– Tam… Spójrzcie tam… – wyjąkała, wskazując kąt pokoju. – Jo, co oni ci zrobili?

Rzuciła się do oszołomionego Jo, więzy i knebel zostały przecięte, a Liv przez cały czas przeklinała bandytów. Jo oblizał popękane wargi, a kiedy pani Garden przyniosła szklankę wody, wypił łapczywie.

– Bądź tak dobra… nie dotykaj… mnie – jęknął do Liv. – Ja sam mogę…

– Wiemy, wiemy – odparła dziewczyna, przyglądając się ze zgrozą wszystkim ranom zadanym przez złoczyńców i otarciom od powrozów.

W końcu Jo odwrócił głowę i otworzył oczy, te cudowne zielone oczy, które teraz były zakrwawione i mętne. Jego wargi ułożyły się w niemal niezauważalny uśmiech.

– Liv – wyszeptał. – Ja myślałem o tobie. Ja wiedziałem, że ty… przyjdziesz.

Oczy zamknęły się na powrót i ciało zwiotczało. Liv nie była pewna, czy Jo stracił przytomność, czy zasnął.


Kiedy kolejny raz otworzył oczy, znajdował się w całkowicie obcym pokoju. Ale… czy naprawdę takim obcym?

– Ten pokój może należeć tylko do jednego jedynego człowieka na ziemi – powiedział głośno.

Liv zachichotała.

– Mój Boże, a ja tak sprzątałam!

– Nie to miałem na myśli. Ten pokój ma bardzo dużo wspólnego z twoją osobowością. Jest taki jak ty. A właściwie to jak się tutaj znalazłem?

– Przywiozła cię karetka. W szpitalu opatrzyli ci rany i lekarz powiedział, że wystarczy ci domowa opieka. Wtedy ja i mama rzuciłyśmy się na ciebie. Lekarz powiedział, że potrzebujesz przede wszystkim spokoju i gdy tylko odpoczniesz, natychmiast staniesz na nogi. Mówił, że nigdy nie widział tak zmęczonego człowieka. Czy wiesz, że spałeś nawet podczas opatrunku?

– Mogę w to uwierzyć. Najpierw nie mogłem spać przez cały tydzień z powodu cierpień miłosnych, a potem znalazłem się w prawdziwej izbie tortur! Możesz robić, co tylko chcesz, bylebyś tylko mnie nie rozśmieszała, bo moje wargi tego nie zniosą. Zaśpiewaj mi może coś smutnego.

– Dzisiaj nie znam żadnych smutnych piosenek. Sprawię ci ból, jeśli usiądę na krawędzi łóżka?

Jo uśmiechnął się swoimi opuchniętymi, poranionymi wargami.

– Byłoby gorzej, gdybyś tego nie zrobiła. Czy mam bardzo zdeformowaną twarz?

– Ach, ty draniu, nie myślisz chyba, że się w tobie zakochałam z powodu twojego niezwykłego wyglądu. Jeśli tak, to będziesz musiał zmienić zdanie – oświadczyła ponuro. – Bo dla mnie nie ma znaczenia, jak wyglądasz.

Jo wyciągnął obandażowaną rękę i pogłaskał ją po policzku.

– Jak zdołam ci kiedykolwiek podziękować za to, co dla mnie zrobiłaś, Liv?

Ona jednak zaczęła wyliczać na palcach:

– Ty uratowałeś mnie, kiedy o mało nie spadłam z ciężarówki, to raz. Drugi raz pomogłeś Finnowi, którego ukąsiła żmija przeznaczona dla mnie. Po raz trzeci uratowałeś mnie spod kamiennej lawiny. Po raz czwarty zająłeś się mną, kiedy nóż o mało nie wbił mi się w plecy. Po raz piąty przybiegłeś, kiedy Stein mnie uprowadził w góry i chciał mnie zamordować wrzucając do wodospadu. A wyliczanie innych rzeczy, które dla mnie zrobiłeś, zabrałoby nam zbyt wiele czasu. Czy pozwolisz mi na tę odrobinę radości z faktu, że i ja mogłam ci pomóc chociaż raz?

Jo patrzył na nią rozmarzonym wzrokiem.

– Wiesz, Liv – rzekł w zadumie. – Ty otworzyłaś mi nie tylko drzwi w tym starym domu. Otworzyłaś również jakieś drzwi w mojej duszy, drzwi, które były zamknięte przez wiele lat. Izolowałem się od ludzi, zamykałem się w sobie, bo ludzie byli zbyt natrętni, poza tym oczekiwali ode mnie tak wiele. Ty natomiast, wielka fantastka i marzycielka, w ogóle nie masz w sobie fałszu. Może więc i ja przy tobie odrobinę złagodnieję? Ale opowiedz mi teraz, co się wydarzyło, kiedy leżałem półprzytomny za tymi zamkniętymi drzwiami.

Liv opowiedziała wszystko. Wyjaśniła też, że Berger od dawna był wspólnikiem Sundta, że to właśnie Berger pomógł mu nawiązać kontakt z jakąś zagraniczną spółką, która chciała kupić ukradzione plany, ale że później Berger zapragnął się wycofać. Adwokat spotkał Haralda i Steina z powodu podejrzenia o to, że dokonali napadu. Pomógł im wyjść z tej sprawy obronną ręką, ale w zamian uczynił ich swoimi narzędziami. Lensman zdołał zbadać część przestępczych interesów Sundta, ale nie doprowadził jeszcze śledztwa do końca.

– Jo – zagadnęła Liv cicho. – Czy myślisz, że będę się mogła kiedyś przejechać twoim samochodem?

– Kiedyś? – roześmiał się. – To przecież teraz także twój samochód. Miejsce obok mnie będzie się nazywać „Miejsce Liv”.

Liv z drżeniem wciągnęła powietrze.

– Jo, spotyka mnie chyba zbyt wiele szczęścia.

– Powiedz mi jednak, co twoja rodzina na to, że zająłem twój pokój?

– Zaakceptowali cię, bo uznali, że jesteś niegroźny. Nikt przecież nie może cię nawet dotknąć, żebyś nie jęczał. A ja sypiam na kanapie w salonie.

– Jaka szkoda! Zmieścilibyśmy się tu oboje bez trudu. Ale oczywiście jeszcze nie teraz. – Popatrzył na nią i westchnął. – Nie, to w ogóle niemożliwe. Pospiesz się, Liv, dorastaj jak najszybciej!

Liv zaśmiała się uszczęśliwiona.

– A Tulla prosiła o wybaczenie za zachowanie na balu. Ojciec natomiast uważa, że jesteś nadzwyczajnym chłopcem… Jo, oni nas lubią!

– Oczywiście, że lubią, czyż mogło być inaczej?

Głucha detonacja wstrząsnęła domem.

– Zamek duchów wyleciał w powietrze – rzekł Jo.

– A ty tego nie widziałeś.

Przez chwilę patrzyli na siebie z powagą, a potem Liv zarzuciła ręce na szyję Jo, który wrzasnął z bólu. Puściła go pospiesznie i szepnęła:

– Ty moje fantastyczne życie… Ty mój cudowny Jo.

On powtórzył cichutko, z czułością w głosie:

– Ty cudowna Liv…

Margit Sandemo

  • 1
  • 24
  • 25
  • 26
  • 27
  • 28