Liv doszła do miejsca na brzegu, któremu kiedyś nadała nazwę Gaj Ofiarny. Na płaskiej skalnej półce rosły tu cztery brzozy i skłonna do niesamowitych i ponurych wizji wyobraźnia Liv podsuwała jej obrazy rytuałów pogańskich, gdy w ofierze składano ludzką krew. Siedziała przez chwilę na skale, a w jej głowie kłębiły się myśli na przemian pełne żalu, nienawiści, smutku i pragnienia zemsty.

Nigdzie nie jestem u siebie, nie należę do żadnej wspólnoty, użalała się nad sobą, kiedy już podniosła się z miejsca i zaczęła się wspinać po zboczu ponad Gajem Ofiarnym. Tam znalazła zaciszne miejsce, w którym mogła się położyć. Kto by się przejmował, gdybym zginęła? Mama? Och, nie, nie ona. A ojciec to by pewnie nawet niczego nie zauważył. Chociaż może by mu brakowało kogoś, na kim można wyładowywać złe humory. Finn? Phi! A Tulla by pewnie powiedziała: „Tego właśnie można się było po niej spodziewać. Wciąż chciała zwracać na siebie uwagę!” Dawne koleżanki szkolne pogadałyby o jej zniknięciu dzień czy dwa i zapomniały, że w ogóle istniała.

A potem znaleźliby jej ciało. W jeziorze? Liv spojrzała znad krawędzi skalnego uskoku w dół na fale toczące się z cichym pluskiem do brzegu i do niej. Nie, nie w jeziorze, to okropne. No ale przecież w jakiś sposób musi umrzeć, więc na razie można pominąć ten szczegół i pomyśleć o tym, że została znaleziona, blada i piękna. I wtedy wszyscy powiedzą: „Och, Liv, ona była taka samotna. Nie rozumieliśmy jej, a teraz jest za późno”.

Łzy zaczęły spływać jej z oczu i wpadały do uszu, leżała bowiem na plecach i wpatrywała się w niebieskozielone sklepienie ponad swoją głową.

No a potem pogrzeb… Cała szkoła pełni honorową wartę. To oczywiste, że cała szkoła bierze udział w uroczystościach, mimo że Liv nie dotrwała do końca nauki. Grają marsza żałobnego Chopina. Finn wyciera nos. Matka żałuje swego postępowania i szlocha rozpaczliwie. Wszystko jest tak nieziemsko piękne. Najchętniej usiadłaby gdzieś na galerii i rozkoszowała się… nie, do licha, tak nie wolno!

Liv odetchnęła głęboko i otarła łzy. Zachichotała niepewnie, po czym zamknęła oczy. Plusk fal był taki usypiający. Tak rozkosznie było leżeć na słońcu… Ciepło, dobrze, sennie…


Nagle otworzyła oczy. Co to za dziwne dźwięki?

Nie umiała powiedzieć, czy spała naprawdę, czy tylko drzemała, słońce zdawało się stać w tym samym miejscu co przedtem.

Stuk, stuk – puk, puk.

Co to jest, na Boga? Jakiś metaliczny dźwięk, gdzieś bardzo blisko. Ostrożnie uniosła głowę i spojrzała poprzez krawędź skały w dół.

Serce tłukło jej mocno, czuła pulsowanie krwi na szyi.

W dole, na „ofiarnym placu”, siedział w kucki jakiś młody człowiek i czymś w rodzaju pilnika obrabiał kamień. Liv patrzyła na niego z góry, pod pewnym kątem, ale nie miała wątpliwości: to najprzystojniejszy chłopak, jakiego kiedykolwiek widziała. Oczy zrobiły jej się wielkie i okrągłe jak oczy dziecka przed oknem sklepu przystrojonym na Boże Narodzenie. Dla młodziutkiej Liv nieznajomy był prawdziwym objawieniem.

Jego ciemnobrązowa skóra lśniła w słońcu, włosy miał czarne, ale nie takie z odcieniem granatu, tylko brązowoczarne. Biała koszula z podwiniętymi rękawami była odpięta pod szyją, a cała sylwetka zdawała się znakomicie wysportowana. O ile Liv mogła z tej odległości ocenić, nieznajomy miał jakieś dwadzieścia, dwadzieścia pięć lat.

To czary, pomyślała. On nie należy do rzeczywistego świata, jest wytworem mojej fantazji, pobudzonej nastrojem tego niezwykłego miejsca. Może jest jedną z ofiar, jaką złożono w gaju…

Nagle uświadomiła sobie, czym zajmuje się nieznajomy.

– Stop! – krzyknęła głośno. – To niebezpieczne! Na kamieniu ciąży przekleństwo!

Spojrzał w górę, a kiedy zobaczył jej rozczochraną głowę ponad skałą, zerwał się z miejsca.

Liv błyskawicznie zsunęła się w dół po zboczu, nie spuszczając z obcego przestraszonych oczu.

Stali teraz naprzeciwko siebie. On wpatrywał się w nią z taką uwagą, jakby chciał przeniknąć ją do głębi i dowiedzieć się, kim jest. Liv także patrzyła bez słowa.

O ile z daleka widziała go bardzo wyraźnie, to z bliska jakby przesłaniała go mgła. Nie przypominał żadnego z jej znajomych, miał wąskie, lekko skośne oczy i bardzo ładne usta, kształtne, zaciśnięte z wyrazem stanowczości i z jakimś lekkim uśmieszkiem jak u fauna, twarz szczupłą z wysokimi kośćmi policzkowymi i wyraźnie zarysowanymi szczękami.

Liv uświadomiła sobie, że wpatruje się w niego już zbyt długo, więc spłoszona i zakłopotana wykrztusiła:

– Przepraszam, że tak krzyknęłam. Nie chciałam przeszkadzać.

Nieznajomy uśmiechnął się z wyraźną ulgą. Poczuła jakby strumień życzliwości płynący od niego. Liv zatrzepotała rzęsami. Poczuła skurcz w gardle. Ze zdziwienia i z zachwytu.

– Co ty mówiłaś? Że kamień jest przeklęty? – W jego głosie wyczuwała rozbawienie. – Dlaczego na takim kamieniu miałoby ciążyć przekleństwo?

Oczy Liv zrobiły się poważne, ale i niewinne zarazem. Każdy, kto ją znał, natychmiast by zakończył tę rozmowę, dostrzegłby we wzroku dziewczyny sygnał ostrzegawczy.

– To jest gaj ofiarny – wyjaśniła. – Tutaj, na tej płaskiej skale, w czasach pogańskich odbywały się rytualne mordy. Jeśli się dobrze przyjrzeć, jeszcze teraz można zobaczyć plamy krwi.

On jednak bez jakiegokolwiek szacunku dla tak niesamowitego miejsca usiadł na świętym kamieniu i dał znak, by Liv zrobiła to samo. Usiadła, zanim zdążyła się zastanowić.

– Nigdy o tym nie słyszałem – powiedział.

– To jasne – roześmiała się. – Wymyśliłam to przed chwilą.

Nieznajomy przyglądał jej się badawczo.

– Gdyby to rzeczywiście miał być plac ofiarny, to nie bałabyś się przychodzić tu sama?

Liv roześmiała się.

– A czyż nie jest tak, że szczególnie pociągają nas miejsca, których się najbardziej boimy? Ja się śmiertelnie boję duchów. A mimo to dosłownie połykam wszelkie historie o duchach i trzęsę się z rozkosznego strachu, kiedy idę przez cmentarz. Dlatego też często przychodzę tutaj… marzę o strasznej przeszłości tego miejsca… i dostaję gęsiej skórki…

Wyjęła z kieszeni dwa jabłka i podała mu jedno. Ręce miał brązowe i żylaste. Podziękował i wbił zęby w twardy owoc, nawet go przedtem nie otarł, i darował sobie też beznadziejne komentarze o Ewie, która skusiła jabłkiem Adama. Liv lubiła go coraz bardziej.

– Masz rację, rzeczywiście tak jest, że człowieka pociąga zło. Niestety… – powiedział. – Dobro na ogół nie jest w cenie.

– A czy to nie dlatego, że zło jest zabawniejsze, bardziej podniecające?

Popatrzył na nią i uśmiechnął się.

– Gdybyś miała wybierać pomiędzy aniołem a demonem, to kogo byś wybrała?

Liv zastanawiała się chwilę.

– No cóż, archanioły na przykład bywają dosyć krewkie. Pomyśl choćby o Michale z odsłoniętym mieczem…

– Otóż i widzisz! Znowu to samo, miecz! To jedyne, co u anioła wydaje ci się pociągające! – śmiał się teraz głośno.

– Nie, akurat nie o to mi chodziło. Ale w ogóle to one muszą być nudne. Taki brzdąkający na harfie, podobny do baranka anioł w nocnej koszuli, to na dłuższą metę może być… no wiesz… Ale czy pociągają mnie demony…? Nie wiem, a zresztą, chyba tak. Smutne to, ale tak jest, wybrałabym demona!

Nieznajomy spoważniał.

– I tak jest z całą ludzkością. Ludzkość nie chce mieć spokoju, o którym wszyscy tyle gadają. Ci, którzy pragną naprawdę walczyć o pokój, muszą umrzeć. Podczas gdy podżegacze wojenni żyją.

Liv była uszczęśliwiona. Nareszcie spotkała kogoś, kto jej słucha i kto z nią rozmawia. I w dodatku cóż to za człowiek! Niemal nie miała odwagi na niego patrzeć, bała się, że on wyczyta bez trudu w jej oczach zachwyt i uwielbienie.

– Mieszkasz gdzieś tutaj niedaleko? – zapytał.

Ze smutkiem potrząsnęła głową.

– Ja nie mam domu, niestety.

– Chcesz powiedzieć, że uciekłaś?

– Nie – westchnęła ciężko. – Nie uciekłam. Moja rodzina nie chce mnie dłużej. Mają inną córkę, śliczną, jasnowłosą niczym anioł, kochają właśnie ją. Poprosili, żebym sobie poszła, nie mają na zbyciu uczuć, które mogliby przeznaczyć dla mnie.

Nie spuszczał z niej sceptycznego spojrzenia.

Liv dodała żałośnie:

– No, może to nie całkiem prawda.

– Podejrzewam, że nie – wtrącił. – Opowiedz teraz, jak to jest naprawdę.

I Liv opowiedziała. Z pewną dozą złośliwości odmalowała swój stosunek do matki i Tulli, o ojcu, jej zdaniem, nie było w ogóle co mówić. Wspomniała też o trudnościach w kontaktach z rówieśnikami i z chłopcami w ogóle. Na temat Fin – na nie powiedziała ani słowa z tego prostego powodu, że całkiem o nim zapomniała.

Kiedy skończyła swoją biografię, spojrzała na nieznajomego niepewnie; mówienie o sobie jest pożyteczne, ale jakież okrutne, iluzje gasną jedna po drugiej.

– Skoro tak – rzeki ów wspaniały człowiek w zadumie – skoro tak, to zastanawiam się, jak mógłbym cię zakwalifikować.

– No jak? – zawołała Liv zaciekawiona.

– Jako niepoprawną romantyczkę – roześmiał się. – Pod pewnymi względami okropnie niedojrzałą jak na swój wiek. I z kolosalną potrzebą czułości. Jak wielu innych spragnionych czułości, pociąga cię brutalność i bezwzględność.

– O, nie, tu się mylisz! – oburzyła się Liv.

– Nic podobnego! To odwieczne marzenie kobiet, by znaleźć złote serce pod powłoką oschłości i brutalności.

Odwrócił się do niej i objął ją ramieniem. Serce Liv zaczęło bić jak szalone. Kręciło jej się w głowie.

– Bądź ostrożna – poradził jej nieoczekiwanie stanowczo. – Należysz do dziewcząt, które mogą sobie napytać prawdziwej biedy. Łatwo mieszasz rzeczywistość z wytworami fantazji, a jesteś tak wrażliwa, że możesz zostać głęboko zraniona, kiedy przyjdzie ci poznać różnicę.

– Zupełnie nie rozumiem, co chcesz powiedzieć. W Ulvodden nic się przecież nigdy nie dzieje.

– To prawda – rzekł dziwnie ochrypłym głosem. – Ale to tym bardziej niebezpieczne, bo jeśli się nareszcie zdarzy coś „podniecającego”, to rzucisz się w to niczym ćma lecąca do światła, prawda?

– O, tak, możesz być pewien!

– A więc nie rób tego! – ostrzegł i przycisnął ją do siebie tak mocno, aż poczuła ból w plecach. – Będą cię pociągać najróżniejsze przygody, ale ty nie jesteś jeszcze dostatecznie dorosła, by ocenić niebezpieczeństwo ani by ponieść konsekwencje.

Puścił ją nagle i wstał.

– A teraz będzie najlepiej, jeśli pójdziesz do domu – oświadczył. – Mam tu jeszcze trochę do zrobienia. Znalazłem bardzo interesujące minerały.

Liv rozcierała bolące ramię.

– Ty – powiedziała cieniutkim głosem. – Ty tak wiele rozumiesz, czy możesz mi powiedzieć, dlaczego nikt mnie nie lubi? Dlaczego jestem taka niemożliwa? Chcę być dobra dla moich w domu, jesteśmy przecież rodziną, ale wciąż zachowuję się tak beznadziejnie. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego zawsze odpowiadam niegrzecznie i wznoszę pomiędzy nimi a sobą jakiś mur nie do przebycia. Bo to moja wina, jestem pewna, zawsze potem żałuję, ale nie umiem być miła…

Patrzył na nią z łagodnym uśmiechem.

– Naprawdę tego nie rozumiesz? Ty jesteś wrażliwą artystyczną naturą, która, tak się złożyło, przyszła na świat w porządnej mieszczańskiej rodzinie. Nie wiem, w czym się wyrazi twój talent, może jesteś uzdolniona malarsko, może potrafisz pisać…

Liv z zapałem kiwała głową.

– Będziesz kimś, jestem tego pewien. Próbuj pracować nad rozwojem swojej osobowości, zamiast użalać się sama nad sobą i płakać, że nikt cię nie rozumie. Zachowałem się wobec ciebie okrutnie?

Liv była do głębi poruszona tym, że ktoś okazuje jej tyle zainteresowania, uśmiechnęła się blado, potem pomachała mu na pożegnanie i pobiegła w stronę domu.

Z przerażeniem uświadomiła sobie, że nawet go nie zapytała, jak się nazywa. Skąd on się tu wziął? I dokąd się wybiera? On zresztą też nie znał jej nazwiska ani nie miał pojęcia, gdzie mieszka. Choć wiedział o niej wcale nie tak mało, nie mógłby jej odszukać.

Tylko że, oczywiście, wcale jej szukał nie będzie. Poczuła skurcz w sercu. Taki mądry, taki życzliwy i wyrozumiały człowiek! Był odpowiedzią na wszystkie jej marzenia o prawdziwym przyjacielu. Różnica wieku jest, rzecz jasna, trochę zbyt duża, ale przecież nie ma mowy o żadnych uczuciach, w grę wchodzi jedynie przyjaźń. A że on przy tym jest przystojny i pełen wdzięku, to dodatkowy plus, choć nie najważniejszy.

Wyobraźnia Liv zaczęła snuć wspaniałe sny na jawie, marzenia przekraczające wszystko, co dotychczas wyśniła.

W umyśle Liv dojrzewał pewien plan.

Zaprosi go na szkolny bal w najbliższy piątek!

Plan napotykał jedynie kilka drobnych przeszkód. Jak znaleźć nieznajomego, żeby przekazać mu zaproszenie? I czy zdobędzie się na odwagę, by mu to powiedzieć?

ROZDZIAŁ II

Przy śniadaniu następnego ranka Liv zaczęła przygotowywać grunt do działania, kłaść fundamenty, jeśli można tak powiedzieć.