A może nieznajomy przyjdzie jutro? A może nigdy, bo mógł przecież wyjechać stąd na zawsze… Ona opowiedziała mu wszystko o swoim życiu, ale on… On nie powiedział ani słowa o swoim. Jakie to typowe dla niej, zajętej przede wszystkim sobą i roztrzepanej! Dlaczego o nic nie zapytała? Bo nie chciała się naprzykrzać, ale może on uznał to za kompletny brak zainteresowania z jej strony. On, najsympatyczniejszy, najmilszy młody człowiek, jakiego kiedykolwiek spotkała. On, który mógł stać się tym przyjacielem, o jakim od zawsze marzyła i za którym tęskniła…

A teraz koniec. Tylko jedno krótkie popołudnie, a potem już nic więcej. Teraz była jeszcze bardziej samotna niż przedtem.

W ponurym nastroju zaczęła ciskać kamieniami w kierunku zachodzącego słońca. Z pluskiem wpadały do wody, na ogół kilka metrów od brzegu.

I co w tej sytuacji pocznie z tym drugim biletem? A ubrania? Na dodatek zamówiła sobie wizytę u fryzjera. I u manikiurzystki…

Nagle coś mignęło jej w oddali…

Najzupełniej przypadkiem spojrzała w tamtą stronę, wzdłuż brzegu ku odległym borom i pustkowiu. Drgnęła i zaczęła się przyglądać uważniej.

Naprawdę coś się poruszało w lesie nad brzegiem.

O, teraz znowu! Jakiś ruch… coraz bliżej i po chwili na skraju lasu ukazał się człowiek. Ciężko, z wielkim wysiłkiem biegł ku niej. Raz po raz odwracał się, jakby wypatrywał czegoś z tyłu za sobą. I wtedy Liv odkryła coś jeszcze. Daleko za nim biegło dwóch innych mężczyzn.

Liv zmarszczyła czoło. Rzeczywiście, tamci dwaj gonili pierwszego, na to wyglądało. Jak na filmie. Liv podniecona obserwowała wydarzenia i wyobrażała sobie, że wie, o co chodzi. Otóż uciekający mężczyzna był złodziejem bydła, ścigał go szeryf ze swoim pomocnikiem. I szeryf miał, oczywiście, strzelbę. No właśnie! Jeden z goniących miał strzelbę. Szeryf zatrzymał się, by wycelować. Przyłożył broń do policzka…

Rozległ się strzał, złodziej bydła zamachał rękami w powietrzu, potoczył się w przód i legł bez ruchu na ziemi.

Szeryf z pomocnikiem dopadli lasu i zniknęli.

Liv odetchnęła. Jej myśli z wolna powracały do rzeczywistości.

O Boże, ale to przecież nie był film! Stała na brzegu niedaleko Ulvodden. Ale w takim razie ten człowiek…

O Boże!

Czy to jakieś zaczarowane miejsce? myślała w panice, pędząc wzdłuż brzegu w stronę leżącego. Jednego dnia spotyka się jakiegoś przybysza nie wiadomo skąd, który okazuje się wspaniałym przyjacielem, a drugiego jest się świadkiem, no właśnie, czego? Morderstwa?

Nie, nie! Oczywiście, że to nie morderstwo. Takie rzeczy się w Ulvodden nie zdarzają. Ale, w takim razie, co?

Kiedy zdyszana dobiegła do miejsca, w którym człowiek upadł, odkryła natychmiast, że tu rzeczywiście chodzi o morderstwo. Pojęcia nie miała, jak należy postępować z rannymi, zresztą widziała tylko ciemną plamę wokół śladu po kuli na jego łopatce, więc sztywna z przerażenia odwróciła leżącego na plecy. Był to krępy mężczyzna lat około pięćdziesięciu i Liv go znała. Chociaż nie umiałaby powiedzieć, co on robi w Ulvodden. Nazywał się Berger i miał działkę niedaleko działki Larsenów wysoko w Månedalen. To właśnie tam pojechał dzisiaj ojciec Liv, miał zamiar polować w górach.

Berger dawał słabe oznaki życia i Liv rozglądała się rozpaczliwie wokół.

Co robić? myślała przerażona. Co ja mam robić? On potrzebuje jak najszybciej pomocy, a ja…

Nagle ranny otworzył oczy i patrzył na nią mętnym wzrokiem.

– Liv – jęknął ledwie dosłyszalnie. – Liv, musisz pomóc…

– Tak, tak – powiedziała i uklękła przy nim. Nigdy jeszcze nie bała się tak bardzo. – Czy mam sprowadzić doktora?

Potrząsnął głową.

– Nie ma czasu. Nie idź… Poczekaj…

Klęczała dalej nie wiedząc, co począć, a on z wysiłkiem łapał powietrze.

– Liv – jęknął znowu. – Słuchaj mnie dobrze…

– Tak. Słucham, słucham – odparła nerwowo.

– Przestępstwo… Straszne przestępstwo zostało popełnione w Ulvod…

Reszta zdania utonęła w okropnym kaszlu. Liv ku swemu największemu przerażeniu stwierdziła, że z kącika ust rannego spływa strużka krwi. Otarła ją pospiesznie, chora z obrzydzenia pomieszanego ze współczuciem, i czekała.

Berger z największym wysiłkiem mówił dalej:

– Znany człowiek… Przeciw wielu ludziom… Ja byłem z nim. Ponury czyn… Ja żałuję. Chciałem się wyłączyć. Chciałem do lensmana. Ale dopadli mnie, tutaj…

Teraz Liv już prawie nie słyszała, co mówi. Musiała się pochylić nad jego wykrzywioną twarzą.

– Papiery, Liv. Schowałem je. Wiesz gdzie. Kamień – dziura. Rozumiesz?

Liv zastanowiła się chwilkę i skinęła głową.

– Wiem, w tym kamieniu, który znaleźliśmy w górach. Pan i ja z moim tatą.

– Schowałem je, Liv! Oddaj lensmanowi albo swojemu tacie. Nikomu innemu. Ja je tam schowałem, a oni mnie gonili… cały…

– Kim oni są? – zapytała bez tchu.

– Dwóch ludzi… Nie wiem… To chodzi o… Arv… ida An…

Koniec nadszedł nagle i był straszny. Liv musiała się odwrócić.

Na brzegu panowała taka dziwna cisza. Liv wciąż klęczała, nie mogła ruszyć ani ręką, ani nogą, nie była w stanie zebrać myśli. Jakieś oderwane słowa i fragmenty zdań wirowały jej w głowie.

Przygoda, napięcie… Czy to naprawdę takie interesujące przeżycia? Możliwe, ale nie w ten sposób. Sama ze śmiercią na pustym brzegu. Śmierć jest ponura, myślała. Berger był sympatyczny, a ja nie mogłam nic zrobić, by mu pomóc. Byłam jak sparaliżowana ze strachu. Lensman. Papiery. Nie znam Bergera za dobrze. Ojciec jest na polowaniu w Månedalen. Wolałabym, żeby nie był myśliwym. Mam skurcze w łydkach. Muszę stąd uciekać, jak najszybciej dostać się do lensmana. Ktoś powinien zająć się Bergerem. Przestępstwo? Jakie przestępstwo? Znany człowiek? Arvid? Kim jest Arvid? Andersen? Najbardziej bym chciała, żeby się tu zjawił mój wczorajszy przyjaciel.

Otrząsnęła się z odrętwienia. Nie przemogła się, by raz jeszcze spojrzeć na trupa, chociaż przecież powinna chyba coś dla niego zrobić, zamknąć powieki albo otrzeć… Nie, nie była w stanie.

Jak żałośnie tchórzliwy jest człowiek, myślała ogarnięta głęboką niechęcią do samej siebie. A ten, kto najgłośniej krzyczy o przygodach i napięciu, jest największym tchórzem.


Liv była bardzo wysportowana i potrafiła szybko biegać.

Tym razem jednak nie dość szybko. Kiedy biegła co sił w nogach ku osadzie, po przewodach telefonicznych płynęła wiadomość…

Jeden z najznakomitszych mieszkańców Ulvodden podniósł słuchawkę. Wyraz lodowatej powagi pojawił się na jego twarzy, kiedy zdał sobie sprawę z tego, kto dzwoni.

– No? – zapytał krótko.

– Załatwiliśmy go. Na brzegu, kawałek za cyplem. Od jednego strzału.

– Żadnych świadków?

– Nie. To znaczy dziewczyna tamtędy przebiegła w chwilę później. Mogła znaleźć trupa. Ale zjawiła się chyba za późno, żeby widzieć, co się stało. Kiedy Stein strzelał, nie było w pobliżu żywej duszy, mogę przysiąc.

Mężczyzna zaklął głośno.

– Usunąć mi zwłoki! Na zawsze. Idioci, powinniście byli sami o to zadbać natychmiast potem. A co z dziewczyną?

– Pobiegła do osady, może do lensmana, a może powiedzieć mamie, co się stało? Ha, ha!

– Opisz, jak wyglądała!

– Nie widzieliśmy dokładnie, było za daleko. Ale taka tam, nastolatka. Czarne włosy krótko przycięte, biały sweter i niebieskie spodnie. Zdaje mi się, że miała sandały na bose nogi.

Pogardliwy uśmieszek wypłynął na wargi człowieka przy telefonie.

– Jeżeli to ta, o której myślę, to sprawa będzie prosta. Wygląda, że to Liv Larsen, notoryczna kłamczucha. Jej nikt nie uwierzy w ani jedno słowo. A poza tym ja się nią zajmę. Wy zróbcie porządek z tamtym!

Odłożył słuchawkę i przez chwilę siedział pogrążony w ponurym skupieniu. Liv Larsen… Nie należy do tych, co biegają na skargę do mamusi… Wstał i wyszedł do przedpokoju.

– Kochanie, wychodzę na chwilę – zawołał w górę schodów. – Poza tym obiecałem lensmanowi Lianowi, że wstąpię do niego dziś wieczorem.


Liv była zdyszana i kolana się pod nią uginały, kiedy nareszcie znalazła się w domu lensmana. Czekała z niecierpliwością, on jednak rozmawiał ze swoimi gośćmi, trzema najbardziej szanowanymi obywatelami osady, którzy najwyraźniej dyskutowali o budowie nowej fabryki.

– W następną sobotę wysadzimy tę starą ruinę w powietrze – mówił inżynier Garden. – Nie ma sensu tracić czasu na rozbiórkę kamień po kamieniu.

Jego zimna surowa twarz znajdowała się w cieniu, siedział odwrócony plecami w stronę okna. Liv zawsze się bała inżyniera Gardena. Był dyrektorem fabryki, przełożonym jej ojca, Liv nigdy nie widziała, żeby się uśmiechał.

– No tak, w takim razie będziecie mogli szybciej zacząć budowę nowej fabryki – rzekł adwokat Sundt, który siedział wygodnie oparty w fotelu.

Liv bardzo dobrze znała adwokata, w Ulvodden ludzie przeważnie dobrze się znają. To sympatyczny pan, typ dobrego wujaszka, miał jednak znaczne wpływy i cieszył się wielkim szacunkiem; zasiadał niemal we wszystkich radach i zarządach w okolicy. Budził respekt, choć Liv uważała, że dość obrzydliwie wygląda jego podwójny podbródek i duży, sterczący brzuch.

Trzeci z gości był jej starym znajomym, był to mianowicie dyrektor szkoły, który zasiadał jednocześnie w radzie gminnej w Ulvodden. Koledzy Liv twierdzili, że dyrektor jest tak naprawdę bardzo sympatyczny, ale ponieważ jego znajomość z Liv sprowadzała się głównie do spotkań w dyrektorskim gabinecie, kiedy Liv znowu coś zbroiła, ona sama nie żywiła dla niego przyjaznych uczuć. Był to nieduży, energiczny pan, raczej nieskłonny do wylewności. Nawet kiedy się uśmiechał, sprawiał wrażenie zamkniętego w sobie.

Lensman zwrócił się do Liv.

– Wygląda na to, że masz coś pilnego – powiedział przyjaźnie.

Liv nerwowo spojrzała na trzech szacownych gości.

– Może cię nasza obecność krępuje? – zapytał sympatyczny adwokat Sundt.

– Nie, nie, wcale nie – zaprotestowała pospiesznie, choć myślała coś dokładnie odwrotnego. – Panie lensmanie, ja przed chwilą widziałam, jak zamordowano człowieka!

– Opowiedz, jak to było – rzekł lensman bezbarwnym głosem.

Liv wyjaśniła wszystko dokładnie. Powiedziała także o papierach schowanych w górskiej kryjówce.

– No wiesz… – zaczął lensman, który przez cały czas jej opowiadania drapał się po brodzie. – Brzmi to jak prawdziwa zbójecka historia. Nie fantazjujesz czasem, tym razem także?

Liv milczała. Jest dokładnie tak jak w bajce o pastuszku, który nieustannie wołał: „Wilki, wilki idą!”, myślała strwożona. Wszyscy wiedzą, że wymyślam różne szalone historie. I teraz, kiedy wilk naprawdę przyszedł, nikt mi nie wierzy.

Widziała ich pełne życzliwości, zatroskane spojrzenia i miała świadomość, że będzie musiała długo walczyć, żeby ich przekonać.

– Ale to prawda – jęknęła zrozpaczona. – Panowie znają przecież Bergera. Leży niedaleko cypla. Mogą panowie pojechać i sami zobaczyć!

Jeden z gości poruszył się ledwo dostrzegalnie na swoim miejscu.

– No… a ta dziura w kamieniu, o której opowiadasz… To gdzie ona jest?

– W górach… ponad Månedalen. Trzeba iść… Nie, bardzo trudno opisać drogę komuś, kto nigdy tam nie był. Przecież nie można powiedzieć: A potem pójdzie pan koło tej brzozy, dokładnie takiej samej jak inne brzozy, ścieżką dla krów, skoro tam jest z dziesięć różnych krzyżujących się ścieżek, którymi chodzą krowy i owce. Tam nie ma żadnych specjalnych znaków rozpoznawczych. Trzeba pójść samemu i zobaczyć.

– Rozumiem.

Liv spoglądała błagalnie na Liana.

– Och, czy pan nie może nic zrobić? On przecież leży tam samotnie na brzegu.

Lensman westchnął.

– Dobrze. Pójdę, a ty pokażesz mi drogę.

– Och, dziękuję! Dziękuję, że mi pan uwierzył!

– Hm – bąknął lensman.

Goście wstali.

– My chyba wrócimy do domu – powiedział adwokat Sundt. – Chętnie jednak dowiemy się o rezultatach waszej wyprawy, prawda, panowie?

Roześmiał się dobrodusznie, dając tym samym do zrozumienia, że nie wierzy ani jednemu słowu, które Liv tutaj wypowiedziała.

Dziewczyna bezradnie zacisnęła wargi. Ale zemści się! Lensman na miejscu sam zobaczy, a dla Liv będzie to zemsta!

ROZDZIAŁ III

Lensman bez sympatii spoglądał na Liv, która w najgłębszym zdumieniu wpatrywała się w pustą plażę.

– To było tutaj – zapewniała zdławionym głosem. – Przysięgam! Tutaj leżał. Na kamieniach powinny być ślady krwi.

Lensman pochylił się i podniósł sporą garść kamieni.

– Nie widzę żadnej krwi.

– Ale ja nie rozumiem… Musieli go przenieść.

Lensman Lian wzruszył ramionami.

– Mogę oczywiście przeprowadzić dochodzenie w sprawie tego człowieka. Gdzie on mieszkał?

– Nie wiem. Pewnie gdzieś w okolicy, ja znałam go tylko z Månedalen, ma działkę w sąsiedztwie naszej. Może był w górach na polowaniu, skoro właśnie tam schował papiery.