Przybyły na obiad gość okazał się nadzwyczaj miły. Nazywał się Gren i był psychiatrą. Stary major Christhede rozluźnił się, atmosfera przy stole zrobiła się naprawdę przyjemna. Po obiedzie przyszła Agnes z Tomasem, był także Nils, częsty niedzielny gość.

Siedzieli w salonie, major pokazywał odznaczenia wojskowe Carla.

– Powiedz, czego właściwie dokonał twój chłopak? – zainteresował się doktor Gren.

Stary bardzo się ożywił.

– Nie słyszałeś? Wobec tego, Carl, musisz o wszystkim opowiedzieć!

Carl gwałtownie odwrócił się plecami.

– Nie, nie chcę do tego wracać.

– Te wspomnienia są dla niego przykre – cicho wyjaśnił stary Christhede. – Ale mamy tu przecież Tomasa i Nilsa. Nils, ty opowiedz, jak to było!

Nils zaczął mówić, a Carl demonstracyjnie zaszył się w kącie z książką, żeby nie słuchać. Po raz pierwszy Sissel zauważyła, że bratu zaczynają przerzedzać się włosy. Zastanawiała się, jak on to przyjmuje, tak bardzo wszak mu zależało, by być idealnym, nigdy nie chciał się przyznać do żadnej słabości, można nawet powiedzieć, że był trochę próżny.

Chociaż słyszała tę opowieść niezliczoną ilość razy, uprzejmość nakazywała słuchać Nilsa.

– Dostaliśmy wiadomość, że partyzanci zmierzają do miasteczka, którego mieszkańcy przyszli z pomocą ich przeciwnikom. Chodziły słuchy o planowanej masakrze. My, to znaczy główne siły ONZ, byliśmy zbyt daleko, by zdążyć na czas i uratować ludność cywilną, wiedzieliśmy jednak, że w pobliżu miasteczka przebywają Carl z jeszcze jednym kolegą. Nawiązaliśmy z nimi kontakt drogą radiową prosząc, żeby jak najprędzej udali się tam i ewakuowali mieszkańców. Chwilę później odpowiedzieli, że atak już się rozpoczął, ale postarają się zrobić, co w ich mocy. Potem nie mieliśmy już od nich żadnych meldunków, do czasu gdy spiesząc z odsieczą spotkaliśmy na drodze uciekinierów. Podnieceni ludzie jeden przez drugiego mówili o dzielnym żołnierzu ONZ, który pokonując przeszkody wyprowadził ich w bezpieczne miejsce. Spytaliśmy, gdzie on jest, wskazali za siebie. Oczywiście spodziewaliśmy się najgorszego i ruszyliśmy jak najprędzej naprzód. Znaleźliśmy Carla Christhede przy ciężko rannym koledze, opatrywał jego rany. Carl przeżył szok i nie potrafił dokładnie opisać, co się stało, ale udało nam się to jakoś poskładać w całość. Najwyraźniej kolega, Stefan Svarte, został ranny dość wcześnie i Carl musiał sam sobie ze wszystkim radzić. Obu przewieziono do szpitala i tam Carl otrzymał odznaczenie. Niedługo potem wszystkich nas odesłano do domu. Carl nigdy szczegółowo nie opowiadał, jak uratował tubylców, ale oni wszystko wyjaśnili. Zdaje się, że dokonał naprawdę niezwykłego czynu.

Sissel obserwowała Nilsa, podczas gdy opowiadał, i starała się wyczarować tę cudowną gwałtowną miłość, która budziła się w niej do tajemniczej postaci ze snu, ale nic nie czuła. Wprawiło ją to w rozpacz, westchnęła, jakby zaraz miało jej pęknąć serce.

Głos Agnes wyrwał ją z marzeń:

– Czy Stefan Svarte nie mógł czegoś opowiedzieć?

– Nie, musieli go trafić prawie od razu. I to jeszcze większy cud, że Carlowi udało się go stamtąd wyciągnąć. Znaleźliśmy ich dość daleko od miasteczka, po drodze do nas.

– Rzeczywiście – przyznał doktor Gren, kiedy Nils zakończył. – Można być dumnym z takiego syna.

– Jasne! – napuszył się stary. – Przecież to Christhede! Wszyscy jego przodkowie byli mężnymi wojakami. W jego drzewie genealogicznym są generałowie, marszałkowie, królowie i cesarze!

Agnes przerwała ojcu z niezwykłą jak na nią stanowczością:

– Wszystko to bardzo pięknie, ale proponuję, abyśmy wyjątkowo zajęli się trochę kobietami z rodziny Christhede. Tymi żyjącymi, nie galerią portretów, którą można się chwalić. Doktorze Gren, pan jest psychiatrą, prawda? Powinien więc pan chyba znać się trochę na snach? Chodzi o to, że Sissel ma poważny problem…

Przeszkodziła jej burza protestów.

– Agnes! – krzyknął major Christhede. – Gdzie twoje dobre wychowanie? Jak możesz zawracać głowę mojemu gościowi takimi głupstwami?

– To nie jest głupstwo – zaprotestowała Rita, przychodząc szwagierce z odsieczą. – Czy nikt nie widzi, że te koszmary niedługo wykończą dziewczynę?

– Ależ, Rito! – zdenerwowany Carl próbował powstrzymać żonę. – Nie mieszaj się w to!

– Nie przejmuj się babami – zwrócił się major Christhede do przyjaciela. – Tego by jeszcze brakowało, żebyś zajmował się ich wydumanymi snami!

– Zaczekaj! – łagodnie powstrzymał go doktor Gren. – Poproszono mnie o coś, czemu nie mogę odmówić, przynajmniej dopóki się nie dowiem, w czym rzecz. Dręczą cię koszmary, Sissel?

– Nie chcę o tym rozmawiać! – wzbraniała się dziewczyna. – Nie teraz, przy wszystkich.

– Ale moim zdaniem to bardzo ważne! – upierała się Agnes. – Tu nie chodzi o różne złe sny, doktorze, lecz o koszmar, taki sam za każdym razem, który w dodatku powtarza się coraz częściej. Rita mówi, że Sissel krzyczy prawie co noc.

Doktor Gren w zamyśleniu patrzył na Sissel.

– Oczywiście nie potrafię ci nic poradzić tak od razu, ale gdybyś opowiedziała mi sen, może mógłbym podsunąć ci jakieś wytłumaczenie. Sny mają to do siebie, że często, gdy pozna się ich przyczyny, znikają…

Czy ja naprawdę chcę, żeby sen nigdy już się nie pojawił? pomyślała Sissel zmieszana. Wprawdzie mnie przeraża, ale czy podświadomie za nim nie tęsknię? Czyżbym nie chciała jeszcze raz ujrzeć jego twarzy, tego łagodnego uśmiechu, poczuć delikatnych pocałunków? Czy to przeżycie nie jest warte strachu w złej dolinie?

Ale tej drugiej wersji, z potworem, tej brutalnie zmysłowej, chcę się pozbyć! Przede wszystkim dlatego, że tak dużo mówi o mnie samej!

Doktor Gren podjął:

– Sny mogą wiele znaczyć, lecz jeden sen powracający tak często wskazuje, że dręczy cię jakiś wewnętrzny konflikt. Ale jeśli cię to krępuje, możemy…

– Bzdury! – oburzył się stary Christhede. – Sen to tylko sen. Opowiedz wszystko doktorowi Grenowi, żebyśmy wreszcie zakończyli tę sprawę i mogli spokojnie napić się kawy.

– Tylko Agnes wie, co mi się śni – drżącym głosem zaczęła Sissel. – Nie bardzo mam ochotę tak się wywnętrzać przy wszystkich, lecz jeśli pan sądzi, doktorze, że może mi pan pomóc, to będę wdzięczna.

Nils i Carl sprawiali wrażenie zakłopotanych. Zdecydowanie nie podobały im się takie publiczne zwierzenia. Rita i Tomas patrzyli zaciekawieni, a stary Christhede zapalił cygaro, wyraźnie chciał, by cała sprawa zakończyła się jak najprędzej.

Doktor Gren był naprawdę sympatycznym człowiekiem. Sissel więc starała się patrzeć tylko na niego i zapomnieć, że w pokoju są jeszcze inni. Z wahaniem opowiedziała o początku snu, o szepczących, pomrukujących głosach, o szybie, z którego koniecznie musiała się wydostać, i o tym, jak jej się to w końcu udało. Kiedy mówiła o paraliżującym wpływie, jaki miała na nią ciemność, o huku fal i czarnych ptakach, doktor podniósł głowę i popatrzył na nią z uwagą. Mówiła dalej o niezwykłym strachu, który ogarniał ją przy wejściu do ciasnego przejścia, o głosie zapewniającym, że nikt jej nie zabije, że przeprowadzą ją przez Hestebotn i o tym, jak widziała kogoś leżącego na ołtarzu.

Gren, na którego twarzy pojawił się wyraz zrozumienia, znów zmarszczył brwi, jakby ostatni fragment nie pasował do całości. Mroczna postać, pochylająca się nad leżącą osobą, zdawała się wcale go nie dziwić. A potworna podróż przez ciemną dolinę – czy na wargach doktora przypadkiem nie pojawił się uśmiech? Pokiwał głową, słysząc o huczącym niewidzialnym morzu, gęstniejącej ciemności i drzwiach otwierających się ku światłu.

Doktor przerwał Sissel.

– Krzyczysz przez sen. Co cię najbardziej przeraża?

Sissel długo się zastanawiała, zanim odpowiedziała:

– Owo niezrozumiałe. Groźba tego, co ma nastąpić, czego nie znam. Ja… po prostu boję się tego, co ma się stać. A w dodatku mam wrażenie, że przynajmniej w pierwszej fazie snu powinnam coś zrozumieć, ale nie pojmuję nic z tego, co przeżywam.

Pokiwał głową.

– Mów dalej! Drzwi otwierają się ku światłu…

Sissel wciąż się wahała. Nie miała ochoty relacjonować pięknej części snu. To była ich tajemnica, jej i wymyślonego mężczyzny.

– No i jak? – zachęcał ją doktor Gren. – Opisz mi ten pokój! Na ścianach wiszą piękne gobeliny. Jak wyglądają?

Sissel machnęła dłonią, jak gdyby to miało jej pomóc w znalezieniu właściwych słów.

– Kozły… – zaczęła niepewnie. – Stylizowane kozły z olbrzymimi rogami…

Nils zdusił chichot i Sissel zdała sobie sprawę, jak głupio musiało zabrzmieć to, co mówiła. Najchętniej zapadłaby się teraz pod ziemię.

Doktor Gren przynajmniej nie dawał po sobie poznać, że go to rozbawiło.

– Czy jest tam więcej ludzi?

– Nie – odparła Sissel. – Chociaż… czasami ktoś się pojawia. Stoi na środku pokoju i trzyma coś w ręce.

– Może puchar? – podsunął doktor Gren.

Sissel szeroko otworzyła oczy.

– Rzeczywiście, puchar. Skąd…?

Doktor potrząsnął głową.

– Mów dalej! – poprosił.

– Na ogół jednak nikogo więcej nie ma. Tylko my dwoje. On jest dla mnie… bardzo miły i…

Nie, nie zdoła opowiedzieć o pocałunku. To zbyt piękne, by odsłaniać przed innymi.

– Rozumiem – powiedział krótko doktor Gren i Sissel rzeczywiście mu uwierzyła. – Powiedz mi, czy w tym pokoju było łóżko?

– Tak. – Sissel się zarumieniła. – Z tyłu. Zaścielone pierzynami.

Gren ze zrozumieniem pokiwał głową. Ile on właściwie wie? pomyślała ogarnięta paniką.

Nils zakaszlał, kiedy zaczęli mówić o łóżku. Wyglądało na to, że ma ochotę wyjść. Bardzo dobrze, pomyślała Sissel.

– A potem ten mężczyzna mówi coś dziwnego – wyjąkała. – Zupełnie niezrozumiałe słowa. Powtarzają się za każdym razem.

– Co to takiego? – spytał Gren, sadowiąc się wygodniej. Wyglądał na dość zadowolonego z siebie, jak gdyby problem, z którym miał do czynienia, okazał się prosty.

Sissel próbowała się wykręcać.

– Och, to takie niemądre… No dobrze, mówi: „Gdzie się urodziłaś, gdzie wychowałaś, gdzie swą panieńską suknię dostałaś?”

– Chwileczkę! – wybuchnął Nils. – Jeśli to taki sen, to oszczędź nam reszty.

– To prawda, Sissel – zawtórował mu Carl. – Są pewne granice!

– Nie musicie się bać! – uniosła się Sissel. – Bo nie ma żadnej „reszty”. W tym miejscu sen się urywa.

– Nie chcesz chyba powiedzieć, że tego żałujesz? – spytał Nils z kwaśną miną.

– Nie mów głupstw – usadził go Tomas, a Sissel posłała mu pełne wdzięczności spojrzenie.

Sto dzikich koni nie wyciągnęłoby z niej drugiej wersji snu, w której ten mężczyzna brał ją w ramiona i niósł do łóżka. Snu, który tylko jeden jedyny raz skończył się tak, jak najwidoczniej miał się skończyć. We wszystkich pozostałych przypadkach przerażały ją rozjarzone oczy w demonicznej twarzy i siłą woli się budziła.

Sissel nie była taka głupia, żeby nie rozumieć znaczenia sennych zwidów. Ujawniały jej potrzeby erotyczne, których nie mogła zaspokoić. Jednocześnie bała się przekroczyć pewną granicę. Wiedziała, że to surowe wychowanie ojca blokuje jej uczucia i wywołuje lęk przed seksem, lęk, którego tak chciała się pozbyć. Biedny Nils, dostanie zimną żonę, w dodatku zakochaną w nie istniejącym demonie. Najgorsze jednak, że nie miała wcale ochoty zostać żoną Nilsa.

– Sissel – wtrąciła się Agnes. – Nie wspomniałaś nic o rękach!

– O rękach? – powtórzył doktor Gren z tajemniczym błyskiem w oku.

– Tak, o dłoniach tego mężczyzny. Zdaniem Sissel są jakieś dziwne.

– Opowiedz nam także o nich – poprosił doktor. – Chociaż chyba wiem, co powiesz.

Sissel spuściła wzrok. To był najgorszy moment. Miała nadzieję, że zdoła tego uniknąć.

– Są wielkości zwykłych ludzkich dłoni – powiedziała cicho. – I chyba mają jakieś palce. Tyle tylko, że to nie są dłonie. To… wilcze łapy.

Zapadła kłopotliwa cisza, przerwał ją wybuch śmiechu Carla:

– To znaczy wilkołak!

– Nie, nie! – zaprzeczyła Sissel. – To nie wilkołak.

– Wilcze łapy! – prychnął stary Christhede. – To śmieszne!

Doktor Gren uciszył go gestem.

– Proszę tak nie mówić! We śnie taki szczegół może wydawać się naprawdę przerażający. Ale wcale mnie to nie dziwi, tego fragmentu właśnie mi brakowało. I mogę cię uspokoić, Sissel, że to najłatwiejszy sen, jaki kiedykolwiek przyszło mi odczytywać. Co prawda pewne drobiazgi nie pasują do całości i nie bardzo je rozumiem, dziwne jest także, że śni ci się to tak często i budzi aż taki strach. Ale rozwiązanie jest bardzo proste. Powiedz mi, słyszałaś kiedyś o „Ziarnach zapomnienia”?

Sissel pokręciła głową. Nic z tego nie mogła zrozumieć.

– A czy imię Åsmund Frsægdegjæva coś ci mówi?

– Hm… nic poza tym, że to postać z piosenki ludowej.

Gren zwrócił się do majora Christhede.

– Czy macie książkę o norweskiej sztuce? I jakąś z norweskimi piosenkami ludowymi?