Kiedy zdała sobie z tego sprawę, ogarnął ją jeszcze większy strach.

Nad doliną zapadł niebieskofioletowy zmierzch. Gdy mijała wzburzoną rzekę, ujrzała na niebie stado łabędzi, ciągnących ku północy. Rwące wody wciąż ciskały krę na brzeg albo w szalonym tempie porywały ją z prądem. Na ziemi jednak śnieg stopniał już prawie wszędzie i drogą jechało się wygodnie.

Pomknęła dalej doliną po drugiej stronie rzeki, przez gęsty las iglasty. Energicznie pedałowała pod górę, nie chciała, aby w Hestebotn zastała ją ciemność. Nawet w świetle dnia przerażała ją ta dolina. Nie bardzo sama wiedziała, dlaczego, myśli chaotycznie kłębiły jej się w głowie. Wszystko wydawało się takie nierzeczywiste, ale przecież cały jej sen okazał się ułudą.

Tak, ten sen! Nie chciała teraz się zajmować jego wyjaśnianiem.

Ktoś usiłował zamordować Martę! Nieprawdopodobne! Nie, nie wolno jej o tym myśleć! Najważniejsze, że znów zobaczy Martę. Marta żyje i tylko to się liczy. Nie wolno jej myśleć, że czeka ją droga przez dolinę strachu…

Usłyszała za plecami silnik samochodowy. Tomas mówił, że nikt nie może jej zobaczyć, absolutnie nikt! Prędko wciągnęła rower do lasu i ukryła się za świerkami.

Samochód przemknął drogą w dole, ale go nie widziała. Wsłuchując się w pracę silnika odniosła wrażenie, że to może być któreś z aut domowników, ale prawdę powiedziawszy, nie bardzo się na tym znała.

Ziemia pachniała wiosną, powietrze było łagodne, miłe. Sissel położyła się i nastawiła uszu. Gdzieś z daleka dobiegł warkot motocykla, ale i ten dźwięk zamarł, zapadła cisza.

Wreszcie ośmieliła się wyjść spomiędzy drzew i ruszyła naprzód.

Straciła wiele czasu. Z lękiem popatrzyła w górę, po coraz ciemniejszym niebie gnały rozpędzone chmury. Blady księżyc o wystrzępionym brzegu bawił się z nimi w chowanego. Ale do nocy jeszcze daleko. Zdaniem Tomasa przejście przez Hestebotn trwa godzinę. Oby tylko zdążyła!

Wreszcie tam dotarła. Wąska przełęcz była tak charakterystyczna, że nie można się było pomylić. A oto i zarośnięta ścieżka, prowadząca w głąb doliny. Sissel poczuła, że ściska ją w gardle, nie przypuszczała, że można odczuwać aż taką samotność. Strome, groźne górskie zbocza zdawały się nie mieć końca. Nie było tu miejsca dla ludzkich siedzib, nie było życia, tylko ponura pustka. Wrota Demonów.

W ustach miała całkiem sucho. Skąd zaczerpnie odwagę, by tam wejść?

Ukryła rower wśród karłowatych sosen i ruszyła ku „wrotom”. Droga okazała się dłuższa, niż przypuszczała i zanim dotarła do samego wejścia, gdzie wierzchołki gór wznosiły się do nieba, księżyc zdążył już przybrać nocną chłodno żółtą barwę.

Zatrzymała się gwałtownie i schowała w krzakach. Serce zaczęło jej walić w oszalałym tempie.

Na sąsiednim wzgórzu stała wysoka, ciemna postać. W blasku księżyca Sissel wyraźnie zobaczyła, jak odwraca głowę, rozgląda się za czymś, czeka.

Nie musiała długo się przyglądać, żeby wiedzieć, kto to jest. Napłynęła kolejna fala strachu, dziewczyna zasłoniła usta dłonią, żeby nie krzyknąć.

Wpadła w pułapkę. Oto ostatnia godzina, której nadejście przeczuwała przez wszystkie przesycone lękiem lata.

Stała u wejścia do mrocznej doliny. A na wzgórzu czekał na nią mężczyzna ze snu. Mężczyzna, który nie miał ludzkich dłoni.

ROZDZIAŁ IV

Sissel przycupnęła na ziemi cicho jak myszka i przerażonymi oczyma wpatrywała się w sylwetkę na wzgórzu. Nie miała wątpliwości: to on, mężczyzna ze snu, ten, na którego ustach składała leciutki, łaskoczący pocałunek i oboje się potem śmiali… Poznała ciemne, błyszczące ubranie, krótką kurtkę, ściągniętą szerokim pasem, miękkie wysokie buty, czarne włosy, pociągającą twarz.

Co jest prawdą, co snem, a co ludowym bajaniem? zastanawiała się zrozpaczona.

Co mam zrobić? Gdybym tylko mogła coś z tego pojąć. Tomas twierdził, że nikt nie odprowadzał mnie do pokoju, ale przecież on tu jest! I w dodatku w tej dolinie zła. Może to także sen? Albo Tomas mnie oszukał? Wpadłam w tę samą pułapkę co Marta? A jeśli Marta nie żyje, jeśli wejdę do tej złej doliny, żeby umrzeć? Muszę zawrócić, uciekać do domu!

Warkot silnika samochodowego dobiegający z oddalonej drogi był niczym błogosławione pozdrowienie z rzeczywistego, cywilizowanego świata. Wkrótce jednak ucichł i w lesie znów zapadła głucha cisza, przepojona złowieszczym wyczekiwaniem, jakby cała przyroda wstrzymała oddech, jakby skały obserwowały Sissel niewidzialnymi oczyma, ciesząc się z jej klęski, a wszystkie drzewa ożyły i bacznie śledziły każdy jej ruch.

Dziewczyna otrząsnęła się z niemądrych fantazji i starała zachować przytomność umysłu.

Jeśli Tomas mówił prawdę i ktoś rzeczywiście próbował zabić Martę, a teraz jej życie zależy od tego, czy Sissel pierwsza dotrze na miejsce i zdąży dostarczyć list… to musi przejść przez Wrota Demonów.

Ale kim wobec tego był ten, który czekał na nią w przywodzącym na myśl śmierć blasku księżyca? Bo Sissel nie miała wątpliwości, że czeka właśnie na nią. Czy rzeczywiście był złym duchem tej doliny, królem podziemnego świata i żyjących w nim niesamowitych stworów?

Z miejsca, gdzie leżała, nie mogła dostrzec jego dłoni. Gdyby je zobaczyła…

Nagle postać odwróciła się i zaczęła schodzić w dół zbocza, po chwili zniknęła wśród zarośli. Sissel jeszcze długo leżała nieruchomo, wytężając słuch, aż zaczął jej płatać figle i miała wrażenie, że zewsząd dochodzą dźwięki. Księżyc schował się za chmurą, wokół, jeśli to możliwe, zrobiło się jeszcze bardziej ponuro. Wydawało jej się, że słyszy odgłos stąpania po ścieżce, jakby ktoś szedł nie w dół zbocza, lecz zapuszczał się głębiej w dolinę, ale równie dobrze mogło to być tylko przywidzenie.

Co to wszystko może znaczyć? zastanawiała się. Mam wrażenie, że opuściłam nasze czasy i cofnęłam się w epokę zła, kiedy ludzie byli nic nie znaczącymi robakami, kulili się w swych nędznych chatach ze strachu przed potężnymi mocami istot przyrody.

Leżała tak dość długo, aż chłód ciągnący od ziemi zaczął przenikać przez ubranie. Księżyc zyskiwał coraz większą władzę na niebie, światło dnia odchodziło, las stał ciemny i milczący. Ostry kontrast między jasną, posrebrzoną stroną drzew a głębokimi cieniami dawał nową pożywkę dla rozkołysanej wyobraźni dziewczyny.

Wreszcie podjęła decyzję. Podniosła się ostrożnie i rozejrzała na wszystkie strony. Jeśli życiu Marty naprawdę zagraża niebezpieczeństwo, jej obowiązkiem jest pospieszyć z pomocą. Nieważne, ile to będzie ją kosztować. Musiała wierzyć Tomasowi na słowo, chociaż jego opowieść wydawała się zupełnie fantastyczna. Niech sobie trolle i inne złe duchy robią, co im się żywnie podoba.

Nieszczęśliwa, w poczuciu bezmiernej samotności, zaszlochała.

Prawie na palcach ruszyła ku ciasnej przełęczy, miała wrażenie, że resztka odwagi, jaka jeszcze jej została, zbiła się w kulę w gardle. Słyszała swój własny urywany oddech i mocne uderzenia serca, które na próżno starała się uspokoić.

Wolałaby być teraz zupełnie inną osobą, trzeźwo myślącym, nowoczesnym człowiekiem, zafascynowanym techniką, a nie folklorem i mistyką. Kimś, kto w dzieciństwie nie chłonął historii o upiorach, wampirach, wudu i szamanach. Za wszelką cenę postanowiła zwalczyć nieprzemożoną chęć natychmiastowej ucieczki i głośnego wykrzyczenia swojego strachu. Postanowiła nie oglądać się w tył, a mimo to czuła, że drepcze za nią cała gromada niedużych, paskudnych, złośliwych stworów.

Księżyc wisiał nad doliną i zsyłał niebieskawe światło na szczeliny w skale. Tomas miał być może rację mówiąc, że zdoła dotrzeć na miejsce w ciągu godziny, nie brał jednak pod uwagę opóźnień, jakie miały miejsce. Dawno już zapadł zmrok i światło dnia zniknęło.

Ścieżka była wąska i ledwie widoczna. Wiła się po dnie doliny, w górę i w dół, w górę i w dół. Czasem wiodła tuż przy brzegu rwącego potoku, dostatecznie szerokiego, by nazwać go rzeką, innym razem skręcała pod skalną ścianę. W dolinę często musiały schodzić lawiny, miejscami całkiem zniszczyły ścieżkę i Sissel przedzierała się przez usypiska z ziemi i kamieni. Zbocza gór wznosiły się nad nią groźne i ponure, gdzieniegdzie w zimnym świetle księżyca połyskiwały dziwaczne lodowe formacje.

Nagle przystanęła i znów z bijącym sercem zaczęła nasłuchiwać. Czy gdzieś w pobliżu nie trzasnęła złamana gałązka?

Od dłuższej chwili towarzyszyło jej uczucie, że nie jest sama. Coś albo ktoś ją śledził, nie spuszczał z niej oka, czasem był przed nią, ale przede wszystkim obserwował ją z góry, spod skalnej ściany.

Pewnie to kolejny wytwór jej wyobraźni.

Nie wiedziała, czy ma się cieszyć, że świeci księżyc, czy nie. Bez jego blasku nic pewnie by nie widziała, ale zarazem w srebrzystym świetle olbrzymie lodowe formacje, mroczne rozpadliny w dolinie cieni, do której nigdy nie docierało słońce, rosochate drzewa nad rzeką – wszystko wydawało się jeszcze bardziej upiorne.

Sissel starała się zapanować nad galopującymi przez głowę przerażającymi wizjami. Próbowała zapomnieć o tym, gdzie jest, i przeć tylko naprzód jak maszyna. Nie odważyła się głośno śpiewać, ale w duchu uporczywie powtarzała urywek jakiejś niemądrej melodii, jakby chciała zagłuszyć myśli.

One jednak nie dawały się oszukać i uparcie napływały. Nieubłaganie wracały do słów Tomasa o tym, że w rodzinie jest morderca. To było przecież tak niedorzeczne, że Sissel się roześmiała. Piskliwy histeryczny śmiech odbił się echem od skał, drgnęła przerażona.

Dlaczego, dlaczego? Nikt chyba nie miał powodów, by pragnąć śmierci Marty. To ostatni człowiek na ziemi, którego ktoś chciałby zabić. Dziecięce choroby Carla? I słowa Rity przy stole… Wielokrotnie omawiali przecież tamten wieczór ze szczegółami, ale Sissel nie pamiętała, żeby Rita w ogóle się odzywała.

Drogę zagrodził jej zwalony świerk, musiała się po nim wspinać, porządnie się przy tym podrapała. Po drugiej stronie zatrzymała się, żeby otrząsnąć gałązki z ubrania i wysypać z butów tysiące igiełek. Rodzinne kłopoty do tego stopnia zajęły jej myśli, że na chwilę zdołała zapomnieć o otoczeniu.

Carl…? Rzeczywiście, raz był ciężko chory. Co to było? Świnka? Śmieszna choroba! To typowe dla Carla być bliskim śmierci z powodu tak komicznej choroby, jaką jest świnka!

Zaraz, zaraz! Czy to na pewno śmieszna, błaha dolegliwość?

Czy w niektórych przypadkach nie powodowała tragicznych komplikacji? Tak, chyba gdzieś o tym czytała. Szczególnie narażeni byli chłopcy w okresie dorastania…

Sissel stała z butem w ręku. Podskakiwała na jednej nodze, żeby utrzymać równowagę, lecz ledwie zdawała sobie sprawę z tego, co robi.

Nie! To nie mogła być prawda! Niemożliwe, po prostu nierealne!

To ohydne, wstrętne! Teraz przypomniała sobie, co powiedziała Rita i co sprawiło, że Tomas wszystko zrozumiał. „Nie jestem głodna”. Błaha, nic nie znacząca uwaga. Ale Rita w tamtym czasie w ogóle nie bywała głodna. Dlatego, że – jak się dowiedzieli następnego dnia – spodziewała się dziecka! Fredrika!

Sissel jęknęła. Och, Carl, biedny Carl! Marta wiedziała, uprzedziła Ritę, ale nie powiedziała nic Carlowi, bo z Carlem nie rozmawia się o takich sprawach, że świnka, którą przebył, spowodowała jego bezpłodność, jak to się zdarza w poważnych przypadkach tej choroby. Carl nie mógł mieć dzieci. Nie wiedział o tym, natomiast Rita była tego świadoma. I Marta także. A później Tomas.

Sissel musiała usiąść. Cała ta sprawa budziła w niej takie obrzydzenie, że aż zakręciło jej się w głowie. Zrozumiała także dylemat Tomasa. Marta nigdy nie zdołałaby dochować tajemnicy o romansie Rity, była wszak bardzo religijna, nie tolerowała fałszu i obłudy. Nawet gdyby się starała, prędzej czy później zdradziłaby się przed Carlem, może spojrzeniem posłanym Fredrikowi, może łzami lub przypadkowym słowem.

Dlatego Marta musiała odejść, Rita to pojęła i starała się doprowadzić do wypadku. Tomas także sobie to uświadomił i aby ocalić życie Marty, zabrał ją z domu.

Nie mógł przecież przyjść do swego dobrego przyjaciela i oznajmić: „Dziecko nie jest twoje. Żona cię zdradziła, a teraz próbuje zabić Bogu ducha winną kobietę, żeby zatrzeć ślady”. Zwłaszcza że Carl tak bardzo potrzebował syna, kolejnego Christhede. Sissel, która widziała ogromną miłość Carla do malca, rozumiała, że nie wolno zabić tego uczucia nieostrożnymi słowami.

Rita także potrzebowała dziecka, aby zyskać sobie szacunek teścia. Ale od tego do zamordowania człowieka… Nawet jeśli postępowanie Rity stało się teraz bardziej zrozumiałe, to i tak nie dało się go zaakceptować.

Ach, wszystko to takie ohydne, chaos bez nadziei. Sissel nie wątpiła, że Carl i Rita się kochają i potrzebują nawzajem. Miała na to wiele dowodów. Gdyby było inaczej, Rita mogłaby przecież wystąpić o rozwód i odejść ze swym kochankiem. A może wolała zostać z Carlem ze względu na jego wysokie stanowisko i pieniądze? Nie, nie Rita, w to Sissel nie mogła uwierzyć. Na pewno z miłości do Carla…