Mężczyzna skoczył na mnie, usiadł mi okrakiem na plecach i złapał za gardło. Krzyknęłam rozpaczliwie i w tej samej chwili znów usłyszałam kroki. Tym razem to był Marcus!

Warknął gniewnie na napastnika i uścisk na mojej szyi zelżał. Marcus uderzył mężczyznę ze wściekłością, a ten chwiejnym krokiem rzucił się do ucieczki. Podnosząc się z ziemi, ujrzałam przelotnie jego twarz.

Marcus nie uznał za stosowne ruszać w pogoń. Nachylił się z troską nade mną.

– Co z tobą, Annabello? Przepraszam, powinienem był wcześniej wyjść z domu. Tylko że ona się domyśliła…

– Oczywiście, że się domyśliła – przerwałam mu. – Ja też nie życzyłabym sobie, by mój narzeczony odprowadzał inną.

– Flora nie jest moją narzeczoną – odrzekł zdecydowanie. – Jestem ofiarą niemiłosiernego losu i niedorzecznej tradycji rodzinnej. Co z tobą? Jesteś ranna?

– Otarłam sobie jedynie kolano.

– Zdaje się, że chciał cię udusić!

– Na to wyglądało. Dziękuję za ratunek.

– Znasz go?

– Tak. A właściwie nie. To on dał mi wczoraj ten świstek papieru. – Ruszyłam w dół ulicy. – Nie mam jednak pojęcia, kim jest ten człowiek.

Dotarliśmy pod dom. Zatrzymałam się.

– Tutaj mieszkam – rzuciłam lekko. – Dziękuję za towarzystwo.

– Piękny dom – stwierdził z niejakim zdziwieniem i pomógł mi otworzyć furtę.

– Tak. Mój ojciec był rajcą miejskim – wyjaśniłam, wpuszczając go do środka. – Po jego śmierci matka nie chciała pozbywać się domu, więc zaczęła najmować się do pracy, by go zatrzymać. Cieszę się, że jej się to udało. – Odwróciłam się do Marcusa. – Musisz już iść. Dziękuję za pomoc…

Nie doszłam jeszcze do siebie po tym nieprzyjemnym zdarzeniu i Marcus to zauważył.

– O, nie – odrzekł stanowczo. – Nie odejdę, póki nie nabiorę pewności, że jesteś bezpieczna.

– Splamisz moje dobre imię i reputację, jeśli nie odejdziesz – ostrzegłam. – Jestem sama, matki nie ma w domu.

– Nikt nie wie, że tu jestem – droczył się ze mną. – Ulica była pusta, a ja wyjdę stąd niezauważenie. Pozwól mi zająć się raną. Przy okazji porozmawiamy spokojnie o tym zdarzeniu.

Wstrzymałam oddech.

– W takim razie obmyję kolano – oznajmiłam szybko. – Zaraz wracam.

– Nie, nie! Trzeba to zrobić odpowiednio! Nie lękaj się. Przez myśl mi nie przeszło, by nastawać na twoją cześć. To nie w moim stylu. – Rzucił mi krótkie spojrzenie. – W twoim zresztą też nie.

Skinęłam słabo głową.

– Zaprowadź mnie do swego pokoju – poprosił.

Z Marcusem czułam się bezpiecznie, a tego właśnie mi było trzeba, bo wciąż nie mogłam dojść do siebie po wstrząsie. Zresztą miał rację, nikt nas nie widział. Chyba że… Chyba że Flora wpadnie na pomysł, by go poszukać…

Myśl o Florze wzbudziła we mnie ducha przekory. Niech go sobie szuka…

– Chodź – powiedziałam – pokażę ci drogę.

Usiadłam na łóżku zasłanym ładną białą kapą. Pokój był wysprzątany i pachniał czystością.

– Zejdę do kuchni i zagotuję wodę – stwierdził Marcus. – Zrobić ci kawy? A może… – Zawahał się.

Zrozumiałam jego wahanie. Kawa była luksusem zastrzeżonym dla bogatych i szlachetnie urodzonych. Gdzież jednak szukać kawy jak nie w domu kucharki? Oprócz zapłaty dostawałyśmy często trochę ziaren. Kiedy wyjaśniłam to Marcusowi, uśmiechnął się ciepło i ruszył do kuchni.

Po jego wyjściu podciągnęłam spódnicę i przyjrzałam się ranie. Nie była groźna, lecz bolesna.

Puściłam z przestrachem skraj sukni, kiedy tuż nad moją głową zabrzmiał głos Marcusa.

– Nie wygląda tak źle. Nie… nie wstydź się, bo nie będę ci mógł pomóc.

Uklęknął przy mnie i zbadał zadrapanie w świetle lampy. Byłam bliska omdlenia z zażenowania, ale zmusiłam się, by siedzieć w bezruchu. Marcus dotykał mego kolana z niezwykłą ostrożnością i delikatnością. Powoli budziłam się z szoku, do oczu napłynęły łzy. Przełknęłam ślinę, nie chciałam płakać.

– Nie zdążyłeś wyjaśnić mi, co oznacza słowo „Aldebaran” – powiedziałam, kiedy czekaliśmy, aż woda się zagotuje. Byłam zadowolona, że udało mi się znaleźć neutralny temat rozmowy.

– Nie, masz rację. W tym wypadku słowo musi mieć jakieś specjalne znaczenie, skoro napadł cię ten sam człowiek… Tylko jakie?

Marcus zamyślił się na chwilę, zaraz jednak przyniósł wodę i zaczął przemywać moje kolano.

– Aldebaran to nazwa gwiazdy w konstelacji Byka – zaczął – ale trudno przypuszczać, by miało to jakiś związek ze sprawą. Może chodzi o gospodę, statek, konia, jakiś kamień szlachetny… Cokolwiek. Aldebaran znaczy po arabsku „iść za kimś”.

Znów pogrążył się w myślach.

– To, co najbardziej mnie niepokoi, to…

– Tak?

– … to, że może chodzić o kryptonim spisku. A wtedy sytuacja stanie się naprawdę niebezpieczna.

Spojrzałam nań pytająco, ale Marcus nie dodał ani słowa.

– Dlaczego więc mnie napadnięto?

– To proste. Mężczyzna wziął cię za kogoś innego. Mówiłaś, że zatrzymałaś się pod latarnią, by poprawić podwiązkę.

– Sądzisz więc, że wziął mnie za ulicznicę?

– Tak. Kogo spotkałaś w chwilę później?

– Dziewkę uliczną!

Marcus skinął głową.

– Kartka była przeznaczona dla niej. Rozpoznałaś ją?

Zawahałam się.

– Nie… nie sądzę. Ale… dlaczego miałby wręczać kartkę ulicznicy?

– Nie wiadomo, czy nią była. Przyznasz jednak, że kobiecie nietrudno wcielić się w tę rolę?

– Tak – odrzekłam – każda może zdobyć się na odrobinę wulgarności. A tamta była wulgarna aż do przesady.

Marcus nie odpowiedział, tylko kończył opatrunek.

– Nie chcę być niedyskretna – zaczęłam ostrożnie – ale nie potrafię powściągnąć ciekawości…

Uśmiechnął się.

– By się dowiedzieć, co połączyło mnie z tym potworem, Florą Mørne? O to ci chodzi?

– Tak…

– Miałem nadzieję, że zapytasz, bo chętnie ci o wszystkim opowiem.

Wygładził mi suknię, przyniósł kawę i rozsiadł się wygodnie. Zanim rozpoczął, zaczerpnął głęboko powietrza, jakby gotował się na coś bardzo nieprzyjemnego.

ROZDZIAŁ IV

Dobrze nam było ze sobą w tę cichą letnią noc! Marcus siedział na jedynym krześle, jakie miałam w pokoju, ja siedziałam na łóżku. Nasz związek był czysty i piękny, połączyła nas nić sympatii i oboje czuliśmy jej magiczną siłę. Nigdy dotąd nie znałam żadnego chłopca czy mężczyzny na tyle dobrze, by zaprosić go do siebie. Jeśli się nad tym zastanowić, to w ogóle nie znałam bliżej żadnego mężczyzny. Matka zadbała o to z niezwykłą starannością!

Na swój sposób wyprowadziłam ją w pole…

Czy to los sprawił, że spotkałam Marcusa? Czy los chciał, by matka spędziła tę noc poza domem? Potrząsnęłam głową. Nie byłam w stanie nawet wyobrazić sobie, że zostaniemy parą. A jednak…

Westchnęłam. Jakże pragnęłam, by ta letnia noc nigdy się nie skończyła!

Jednak musiała się skończyć. Jej czar nie mógł trwać wiecznie, bo trzeba było dotknąć spraw, które ciążyły nam obojgu. A zwłaszcza związku Marcusa z tą straszną Florą Mørne.

Marcus zajrzał mi głęboko w oczy i zaczął z namysłem:

– Marietta i ja jesteśmy bliźniętami. Pewnie słyszałaś?

Skinęłam głową.

– Tak, służące wspominały o tym.

– Ach, tak. Więc pewnie wiesz też, że pochodzimy z dobrej i zamożnej rodziny.

– No właśnie!

– Co masz na myśli?

– Pieniądze tworzą bariery między ludźmi.

Marcus uśmiechnął się.

– Tę barierę łatwo przełamać. – Rozejrzał się wokół. – Po tym domu nie znać ubóstwa.

– Nie, ale to wszystko, co posiadamy – odrzekłam. – Nie ma nic więcej.

– Nic więcej nie trzeba – stwierdził z powagą i ciągnął: – Marietta i ja mieliśmy starszego brata, Fredricka. Pewnego dnia przyprowadził Florę i oznajmił: ta albo żadna. Było to dla nas ogromnym rozczarowaniem. Na dodatek później Flora zdołała omamić naszego ojca.

– Kobiety nie pojmują, co mężczyźni w niej widzą – przerwałam mu.

– Tak… Doświadczyłem na sobie jej diabelskich sztuczek! Sam na sam bywa słodka i miła. Jej frywolność i swobodne zachowanie przyciągają wielu mężczyzn, którzy dają się nabrać na wygłaszane przez nią pompatyczne akty uwielbienia i deklaracje wierności.

Ciekawa byłam, czy Marcus też dał się nabrać, ale nie odważyłam się spytać.

– Mój ojciec przeznaczył Fredricka innej pannie, ale pod wpływem Flory zmienił zdanie i dał im swoje błogosławieństwo – mówił Marcus. – Pułkownik Lehbeck i Marietta wpadli we wściekłość, ja zaś miałem tyle innych zajęć, że nie wziąłem udziału w tej farsie.

– Co na to wszystko twoja matka?

– Matka nie żyje od wielu lat – westchnął. – Wtedy zjawił się przyjaciel Fredricka i Flora nie mogła się powstrzymać, by i na nim nie wypróbować swoich wdzięków. Wypróbowała, z dobrym skutkiem, ale sprowokowała tragedię. Fredrick wyzwał przyjaciela na pojedynek i go zastrzelił. Po tym zdarzeniu już nigdy nie przyszedł do siebie. Opowiadał Marietcie, że na wieść o śmierci jego rywala w oczach Flory pojawił się wyraz triumfu. W końcu popełnił samobójstwo.

– Och, nie… – Odruchowo dotknęłam jego dłoni. Marcus podziękował mi wzrokiem.

– I wtedy ojciec wpadł na ten szalony pomysł – mówił dalej. – Wymyślił, że mamy wobec Flory dług do spłacenia, bowiem straciła przyszłego małżonka. Uznał, że moim obowiązkiem wobec starszego brata jest zlitować się nad tą biedną kobietą i ją poślubić.

– Przecież to absurd!

– Też tak uważam – Marcus uśmiechnął się gorzko. – I Marietta, i jej mąż. Lecz mój ojciec jest generałem, więc uważa, że my, niżsi rangą, powinniśmy spełniać jego polecenia.

– I wciąż obstaje przy swoim?

– Tak. Honor oficera i honor rodziny przede wszystkim. Trzeba ratować dziewicę w potrzebie. Choć szczerze wątpię, czy Flora jest dziewicą!

– Nie wolno ci tak mówić!

Marcus nie słuchał.

– Marietta zgadza się ze mną – powiedział. – Jej mąż też.

– Czy Marietta jest z nim szczęśliwa? – spytałam.

– Tak, Marietta potrzebuje starszego mężczyzny. To też było małżeństwo z rozsądku, zaaranżowane przez mojego ojca, ale okazało się udane.

– Jesteście sobie z Marietta bardzo bliscy?

– Tak. Zawsze się dobrze rozumieliśmy.

– A jaką rolę odgrywa Johan?

– To po prostu jeden z moich towarzyszy, który przypadkiem znalazł się tu z nami. Zauważyłaś zapewne, że Flora umizguje się do niego. Chce wzbudzić zazdrość, bo mój chłód i obojętność drażnią ją niezmiernie.

Skinęłam głową.

– Co było dalej? – Nie mogłam powstrzymać ciekawości. – Kiedy zginął twój brat?

– Ledwie parę miesięcy temu. Od tamtej chwili unikałem Flory. Nie wiem doprawdy, kto ją zabrał w tę podróż, ale widzę w tym rękę Johana.

– Czemu jednak tak na ciebie nastaje, skoro odrzucasz jej względy?

– Wspominałem już, że jesteśmy zamożną rodziną, a ja mam przed sobą świetlaną karierę oficerską.

– Innymi słowy, jesteś świetną partią.

Świeca się dopalała, więc wymieniłam ją na nową. Marcus spojrzał na mnie z zachwytem.

– Jakże bym chciał, by wszystko wyglądało inaczej, Annabello.

Spuściłam wzrok.

– Dlaczego właściwie przyjechałeś do naszego miasta?

– Nie mogę powiedzieć, jestem związany przysięgą milczenia.

– W takim razie nie wolno ci jej łamać – odrzekłam szybko.

– Lecz muszę porozmawiać z pułkownikiem Lehbeckiem – ciągnął z namysłem, jakby mówił do samego siebie. – Musimy zastanowić się nad znaczeniem tego słowa. To nie żarty. Ten mężczyzna usiłował cię zabić!

Wzdrygnęłam się. Marcus mówił prawdę. Nie wątpiłam ani przez chwilę, że napastnik miał taki zamiar.

Marcus podniósł się z krzesła. W moim pokoiku wydawał się niezwykle wysoki.

– Muszę już iść – powiedział – choć najchętniej zostałbym na noc Ze względu na ciebie – dodał szybko. – Nie powinnaś być sama, skoro ten człowiek chodzi na wolności. Może przenocujesz w domu Fernérów?

Potrząsnęłam głową.

– Nie, tutaj jestem bezpieczna – oświadczyłam z przekonaniem. – Matka panicznie boi się włamywaczy, wszystko jest zabezpieczone. Nikt nie dostanie się do środka.

Marcus nie dał się łatwo przekonać. Obszedł cały dom, upewniając się, że nic mi nie grozi.

– Masz rację – stwierdził, wróciwszy do mnie. – Nawet mysz się nie prześlizgnie!

Obiecał odwiedzić mnie następnego dnia i ruszył ku drzwiom, ale zatrzymał się przy nich i spojrzał na mnie przenikliwie.

– Annabello – zaczął zdecydowanym tonem – dotąd nie przejmowałem się zbytnio Florą i zwlekałem z podjęciem decyzji. Teraz będę walczyć i nie spocznę, póki nie zwolnię się od wymuszonej na mnie obietnicy. Mam bowiem wreszcie dla kogo walczyć!

Po tych słowach opuścił mnie. Zostałam sam na sam z pięknymi marzeniami o przyszłości.

Następnego ranka wstałam wcześnie i poświęciłam znacznie więcej czasu garderobie i uczesaniu niż zazwyczaj. Nałożyłam nawet odrobinę różu na policzki. Moja próżność zawstydzała mnie.