Tego ranka zależało mi jednak na dobrym wyglądzie. Jaka szkoda, że nie miałam więcej sukien. Jaka szkoda, że nie byłam piękna. Jedynie miła i uprzejma – no i zręczna w sztuce gotowania. Z takimi przymiotami daleko zajść nie można…

Przeczuwałam, że ojcu Marcusa trudno będzie zaimponować…

Ojciec Marcusa! Co też przychodzi mi do głowy! Własna zuchwałość przyprawiła mnie o rumieniec.

Ranek spędziłam na sporządzaniu listy produktów, których brakowało w spiżarni, a potem postanowiłam zająć się ogródkiem. W ostatnim czasie bardzo go zaniedbałam.

Praca sprawiała mi przyjemność, nadawała sens życiu. Lubiłam swoje zajęcia i obowiązki. Czułam jednak, że zachodzi we mnie jakaś odmiana, która budzi potrzebę kontaktu z innymi ludźmi. Trochę mnie to przerażało.

Usłyszałam skrzypnięcie furtki i w ogrodzie pojawił się Marcus.

– Panna na łonie natury? – spytał żartobliwie. – Ładnie się prezentujesz pośród tych wszystkich ziół!

Uśmiechnęłam się, otrzepując dłonie z piasku. Jak dobrze było znów go ujrzeć! Zapomniałam niemal, jak bardzo jest przystojny.

Marcus przykucnął i zaczął rwać ze mną chwasty. Spytał, czy noc minęła spokojnie, i zdał mi relację ze swych poczynań.

– Rozmawiałem z pułkownikiem Lehbeckiem, który życzy sobie, byś poszła ze mną do domu Fernérów. Sprawa niepokoi go w najwyższym stopniu. Byłem też w mieście i przepytywałem rybaków w porcie. Nie znają statku o nazwie Aldebaran, nie słyszeli też o takiej gospodzie. Pytałem również hodowców koni, ale żadne zwierzę nie nosi takiego miana. Nikt nie słyszał tej nazwy, a wielu nie ma pojęcia, co oznacza.

– Może chodzi jednak o gwiazdę? – zapytałam.

– „Który postępuje za czymś…” Nie chce mi się wierzyć. Przypuszczam, że chodzi o hasło, o jakąś tajną operację. O coś bardzo groźnego!

– Tak, zdążyłeś już dać mi to do zrozumienia.

Marcus uśmiechnął się.

– Wybacz mi, że wyrażam się tak zagadkowo – powiedział i dodał lekkim tonem: – Popatrz, już nie ma żadnych chwastów!

– Nie, zostały same osty.

– Doprawdy? A ja myślałem, że to karczochy! – odrzekł niewinnie i oboje wybuchnęliśmy śmiechem.

Zostawiłam matce karteczkę, w której wyjaśniłam powody mej nagłej wizyty u państwa Fernérów. Każdy krok naszego spaceru sprawia mi radość, szłam bowiem u boku Marcusa. Kochałam go. Naprawdę. Nie minęły jeszcze trzy dni, a ja już go kochałam!

Nie wiedziałam, co dostrzegał we mnie, byłam przecież taka zwyczajna i przeciętna. Czułam jednak, że przypadliśmy sobie nawzajem do gustu w tej samej chwili, gdy nasze spojrzenia spotkały się w otwartych drzwiach jadalni. Ta myśl mnie cieszyła.

Powitała nas pani Fernér, ubrana w strój do jazdy konnej. Miała podkrążone i opuchnięte oczy, ale zdobyła się na słaby uśmiech, wskazując nam drogę do pułkownika Lehbecka. Pułkownik nie był sam, towarzyszył mu Johan i jeszcze jeden mężczyzna. Johan posłał mi swój zdawkowy, lekko protekcjonalny uśmiech.

W milczeniu wysłuchali mojej relacji, chwilami spoglądali po sobie znacząco. Wręczyłam pułkownikowi karteczkę z tajemniczym słowem. Potem wzięto mnie w krzyżowy ogień pytań. Zmysł obserwacji słabnie znacznie, kiedy leży się plackiem na ziemi, nie byłam więc w stanie dodać zbyt wiele do swej opowieści.

– Z pewnością nie jest palaczem – rzuciłam ochoczo, rada, że mogę pomóc. – Poznałabym od razu, bo nie znoszę dymu tytoniowego…

Zamilkłam raptownie, a zakłopotany pułkownik zgasił fajkę. Zaczerwieniłam się po same uszy i spojrzałam na Marcusa. Z trudem utrzymywał powagę.

Pułkownik odsunął fajkę i popielniczkę na bok.

– Ten człowiek spytał cię więc o statek do Trelleborga? – zaczął, wpatrując się we mnie. – Ktoś inny podałby godzinę odjazdu lub powiedziałby, że jej nie zna. Co ty odrzekłaś? Ze między Ystad a Trelleborgiem nie kursują statki. Zła odpowiedź. I co się dzieje? Dostajesz kartkę z tajemniczym słowem. Jaki stąd wniosek, moi panowie?

– Że Annabella przypadkiem udzieliła oczekiwanej odpowiedzi – wtrącił Marcus. – Tak brzmiał odzew.

– Właśnie! Nikt w Ystad nie odpowiedziałby w ten sposób, bo wszyscy wiedzą o rejsach do Trelleborga. – Pułkownik chrząknął. – Hm, wszyscy z wyjątkiem Annabelli… A więc kobieta, dla której kartka była przeznaczona, nie pochodzi stąd. Mężczyzna jest też przybyszem, skoro Annabella go nie zna. Wydaje jej się, że zdołałaby rozpoznać kobietę, która może być zamieszana w tę historię, ale nie jest tego pewna. Musimy zebrać te wątłe ślady i zobaczyć, dokąd nas zaprowadzą.

– Jedna rzecz mnie niepokoi – odezwał się ten drugi, starszy mężczyzna. – Skąd napastnik wiedział, że Annabella będzie wracać o tak późnej porze?

– Mógł po prostu cierpliwie czekać.

– Dlaczego jednak chciał mnie… skrzywdzić? – spytałam. Słowo „zabić” nie przeszłoby mi przez gardło.

– Bo przez pomyłkę przekazał ci ważną informację. Próbował więc cię usunąć, zanim zdążysz zainteresować tym innych.

– Proszę mi wybaczyć zbytnią ciekawość – zaczęłam ostrożnie – ale chciałabym wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Co panów tak niepokoi?

Mężczyźni wymienili spojrzenia. Pułkownik chrząknął i skinął głową.

– Możemy jedynie powiedzieć – odrzekł – że w Szwecji panuje zamęt. Obecny porządek ma wielu przeciwników, a jest pośród nich sporo ludzi o niepohamowanej żądzy władzy. Wysłano nas zatem wcześniej, byśmy przygotowali miasto na… pewne wydarzenie.

– Pani Fernér wspominała, że za dwa tygodnie spodziewa się wizyty – domyśliłam się.

– To prawda – potwierdził pułkownik z uśmiechem. – Mamy nadzieję, że zechcesz wtedy znów zabłysnąć swym kunsztem kulinarnym.

– Dziękuję – odpowiedziałam zawstydzona – ale zapewne zjawię się z matką.

Pułkownik pokiwał głową i odwrócił się w stronę Marcusa i Johana.

– Zostaniecie w Ystad – polecił. – Ja ruszam do Malmø, informujcie mnie o wszystkim. Miejcie oczy i uszy otwarte i pilnujcie Annabelli!

Marcus skinął głową i wyprowadził mnie do przedpokoju.

– Marietta chce się z tobą widzieć – oznajmił. – Chodź ze mną.

Weszliśmy do saloniku. Na nasz widok piękna bliźniacza siostra Marcusa zbliżyła się z otwartymi ramionami.

– Nareszcie! – rzuciła z uśmiechem. – Nareszcie Marcus znalazł odpowiednią dziewczynę. Trudno o lepszą kandydatkę, Annabello. Mówi o tobie bez przerwy, więc jeśli tylko dobrze rozegrasz tę partię… – Roześmiała się. – Natura obdarzyła cię urodą, a talent kulinarny jest niewątpliwą zaletą, więc…

Oblałam się rumieńcem.

– Pamiętaj, że razem z Wilhelmem jesteśmy po twojej stronie – dodała. – Wilhelm to mój mąż. Zrobimy co w naszej mocy, by uwolnić Marcusa od tej pijawki. Nasz ojciec jest głupcem! Uwierzył, że Flora to wzór cnót. Ta podła, podstarzała ladacznica!

– Marietto! – Marcus bezskutecznie usiłował nadać głosowi ostre brzmienie.

– Gdyby ojciec nie miał swoich lat – Marietta nie dała się zbić z tropu – to pewnie sam by ją poratował. Ale…

Przerwała raptownie, bo w pokoju zjawiła się pani Fernér. Na widok Marcusa chciała się cofnąć, ale Marcus zaprosił ją do środka. Twarz pani Fernér nosiła ślady łez.

– Co się stało, Lito? – Marietta objęła ją ramieniem.

– To wstrętne! Takie poniżające… – Pani Fernér potrząsnęła głową. – Wszyscy mieli wybrać się na konną przejażdżkę, wszyscy poza mną i moim mężem. A teraz ta okropna kobieta postanowiła zostać w domu, a mój mąż chce mnie nakłonić do wyjścia. Wiadomo dlaczego…

Marietta chwyciła się za głowę i jęknęła.

– Och! Rozbolała mnie głowa – krzyknęła z przesadą. – Ja też zostanę w domu.

– A ja zamierzałem udzielić Annabelli lekcji francuskiego – dodał szybko Marcus, puszczając do mnie oko.

– Tak, zostajemy – pojęłam w lot.

Oczy pani Fernér rozbłysły w ostrożnym uśmiechu.

– Jedź, Lito – powiedziała Marietta. – Zadbamy, by ani na sekundę nie zostali sami. Bądź spokojna!

ROZDZIAŁ V

Całe towarzystwo ruszyło zwiedzać okolice Ystad i w domu zapanowała cisza. Stałyśmy z Mariettą przy oknie, przypatrując się, jak pan Fernér pomaga małżonce dosiąść wierzchowca. Pani Fernér wydawała się zalękniona, niepewnym ruchem przytrzymywała kapelusz na głowie. Jej mąż popatrywał na nią wzrokiem, w którym ulga przeplatała się z chytrością i poczuciem winy. Winy zresztą było w tym spojrzeniu najmniej!

Pani Fernér pomachała mężowi i dołączyła do reszty. Pan Fernér nie zadał sobie trudu, by odwzajemnić gest pożegnania, i spiesznie wszedł do domu.

– Teraz! – szepnęła Marietta.

Wyślizgnęłyśmy się z pokoju i stanęłyśmy u szczytu schodów, spoglądając w dół. Flora czekała w sieni, twarz wykrzywiła w zachęcającym uśmiechu.

– A więc? – usłyszałyśmy głos pana Fernéra. – Czujesz się lepiej?

– Dużo lepiej – szepnęła, patrząc na niego uwodzicielsko. – Pewnie zaszkodziło mi coś z wczorajszego obiadu. Te dziewki kuchenne nie grzeszą czystością…

Otworzyłam usta, lecz w tej samej chwili dłoń Marcusa zacisnęła się na mojej, więc się nie odezwałam. Flora wzięła pana Fernéra pod rękę i razem skierowali się do dużego salonu.

Marietta mrugnęła do nas i ruszyła w dół schodów, jęcząc głośno:

– Och! Ta straszna migrena!

Flora i pan Fernér odwrócili się gwałtownie i spojrzeli na nią z zaskoczeniem.

– Nie pojechałaś z tamtymi? – spytała Flora lodowatym tonem.

– Nie, potwornie boli mnie głowa – odpowiedziała Marietta, dramatycznym gestem przykładając dłoń do czoła.

Pan Fernér machnął ręką z irytacją.

– Sprawdź w spiżarni – rzucił kwaśnym tonem – Lita trzyma jakieś środki w komodzie po prawej stronie. A potem się połóż. Albo idź na spacer. Świeże powietrze dobrze robi na ból głowy.

– Tak też zrobię – zaszczebiotała Marietta. – Jak to dobrze, że i ty się lepiej czujesz, Floro! Jeśli ruszysz od razu, z pewnością dogonisz pozostałych gości.

– O, nie, nie powinnam się dziś przemęczać – odrzekła Flora, przybierając minę cierpiętnicy. – Ty powinnaś jednak się przejść. Lub przespać. Zadbamy, by nikt ci nie przeszkadzał.

Marietta cofnęła się w głąb salonu, pociągając za sobą Florę i pana Fernéra. Gdy tylko zniknęli nam z oczu, zbiegliśmy z Marcusem na dół i weszliśmy ukradkiem do biblioteki. Zasiedliśmy przy jednym ze stołów i pogrążyliśmy się w podręcznikach do nauki francuskiego.

Marietta zniknęła w spiżarni.

Liczyliśmy na to, że para zechce poszukać spokojnego miejsca na schadzkę. I rzeczywiście, w chwilę później stanęli w drzwiach biblioteki, spoglądając na nas z niepomiernym zdumieniem.

Flora rozdziawiła usta. Nie wyglądała zbyt apetycznie.

– Wy też zostaliście?

– Tak – powiedział Marcus. – Pani Fernér pozwoliła łaskawie, bym udzielił pannie Annabelli kilku lekcji francuskiego, zwłaszcza w zakresie słownictwa kulinarnego. Najwspanialsze książki kucharskie wyszły spod pióra Francuzów. Wybraliśmy ten moment, by nikomu nie przeszkadzać.

– Dziewka kuchenna na salonach!

– Nie należy wyrażać się lekceważąco o uczciwym zajęciu – odrzekł sucho Marcus. – Poza tym, choć nie ma to w tej chwili żadnego znaczenia, wiedz, że Annabella nie jest dziewką kuchenną. – Uniósł jedną brew. – Ojciec prosił przekazać ci pozdrowienia, Floro. Niepokoi się o ciebie i twoje… dobre imię.

– Ach, tak?

– Uważa, że ostatnimi czasy zbytnio gustujesz w towarzystwie mężczyzn.

Flora zesztywniała.

– Dostałam wczoraj list od twego ojca – oświadczyła. – W ogóle o tym nie wspomina.

Spojrzałam na Marcusa. Z pewnością blefował, ale Flora nie była pewna swego.

– Nic na to nie poradzę, że panowie lgną do mnie – ciągnęła. – Mimo to jestem porządną i przyzwoitą kobietą, więc nie masz się czego obawiać. Ojciec powinien zwrócić baczniejszą uwagę na to, z kim ty przestajesz! – dodała, obrzucając mnie zimnym wzrokiem.

– Być może! – rzucił wesoło Marcus. – Słuchajcie… Skoro jest nas czworo, może zagramy partyjkę?

– Nie, dziękujemy, nie chcemy przerywać waszego słodkiego tête – à – tête.

Wycofali się. Pan Fernér nie odezwał się ani słowem, ale poczerwieniał i sprawiał wrażenie zakłopotanego.

Spojrzeliśmy po sobie. Co mieliśmy zrobić? Zaświtała mi w głowie pewna myśl.

– Proszę pana! – krzyknęłam, wybiegając za nim.

Zatrzymał się z ponurym wyrazem twarzy.

– Słucham? – spytał z godnością. Coraz mniej go lubiłam.

– Chodzi… o mojego ojca – zaczęłam. – Był w pana wieku i zawsze się dobrze o panu wyrażał, jako o dobrym przyjacielu i szlachetnym człowieku. Przed śmiercią bardzo chorował, a pańska wierna przyjaźń była mu wielkim pocieszeniem.

– Hm! – chrząknął pan Fernér. – Doprawdy?

Czynił wysiłki, by przypomnieć sobie, cóż takiego uczynił dla mego ojca. Wiedziałam jedynie, że go znał.

– Chciałam podziękować za wszystko – dodałam, obrzucając go spojrzeniem pełnym wdzięczności i podziwu.

Moje słowa wywarły na nim pewne wrażenie. Rysy jego twarzy złagodniały.