Zastanawiała się nawet, czy mimo wszystko – skoro i tak ma stąd odejść – nie udać się od razu na stację, nie czekając na wymówienie. Z jakiegoś niejasnego powodu poczuła wszakże przymus, by zobaczyć go po raz ostatni.

– Do widzenia, Elyn – pożegnali ją chórem Diana i Neil.

– Do widzenia – odparła.

– Do zobaczenia jutro!

Niewielkie są na to szanse, pomyślała, ale ten drobny akt koleżeńskiej więzi z dwójką współpracowników nieco ostudził jej gniew.

Nie przestanie się bronić, postanowiła, kierując się w stronę gabinetu Zappellego. Być może właśnie dlatego czuła, że musi pójść i spojrzeć mu w twarz. Chciała, by wiedział, że nie zamierza zniknąć cicho jak winowajca. Gdy dotarła do drzwi, które, była tego pewna, musiały prowadzić do jego gabinetu, przerwała wszelkie rozważania.

– Proszę wejść – rozległ się w odpowiedzi na jej pukanie głos z nieznacznym cudzoziemskim akcentem.

Elyn w obronnym geście wyprostowała ramiona i weszła do dużego pomieszczenia, które wyraźnie zaprojektowano z myślą o stworzeniu w nim swobodnej, nieoficjalnej atmosfery. Chodziło zapewne o to, by goście nie czuli się tu skrępowani, pomyślała. Oprócz lśniącego politurą biurka i dwu krzeseł o wysokich oparciach, było tam również kilka foteli, które, zdawało się, zachęcały, by w nich usiąść, a także kanapa sprawiająca wrażenie niezwykle wygodnej.

Weszła do środka, nie wiedząc, czego oczekiwać. Może kilku ochroniarzy, którzy wyprowadzą ją stąd? A może nawet policji, skoro projekt był tak cenny? Tymczasem zobaczyła tylko Zappellego. Wstał właśnie zza biurka. W chwili gdy przyglądała się jego przystojnej twarzy, odczuła wewnętrzny skurcz. Jej gotowość do obrony słabła.

– Pan chciał mnie widzieć – zaczęła uprzejmie, świadoma, że jego ciemne oczy oceniają jej postać, taksują elegancki kostium.

– Proszę, niech pani siada – powiedział, wskazując najbliższe krzesło.

Elyn nie widziała w tym wielkiego sensu, zważywszy że, jej zdaniem, za chwilę miała stąd odejść. Ale, przypuszczając, że zostanie zwolniona z zachowaniem form grzecznościowych, przywołała swoje dobre maniery i usiadła.

On jednakże nie siadał. Odwrócił się, zrobił kilka kroków, po czym stanął twarzą do niej. Patrzył na nią łagodnie, a ona nie potrafiła odgadnąć, co kryje się pod tym wysokim czołem. I nagle, widząc, że nie traktuje jej szorstko ani też nieuprzejmie, pomyślała, iż być może zawołał ją tu, by przeprosić. Dała się unieść fali radosnego podniecenia. Domyślała się, że przeprosiny nie przychodzą mu łatwo. I, rzecz śmieszna, czuła, że chce ułatwić mu sytuację.

– Czy wykrył pan już, kto ukradł projekt? – wyrzuciła z siebie pośpiesznie.

Natychmiast jednak pojęła, jak bezsensowne jest przypuszczenie, że ten człowiek potrzebuje pomocy.

W milczeniu nadal przyglądał się jej badawczo. Po kilku sekundach, które Elyn wydawały się wiekiem, mruknął:

– Niestety nie!

Z miejsca uświadomiła sobie, że wciąż jest podejrzaną numer jeden i natychmiast wszelka radość i podniecenie do reszty ją opuściły.

– Sądzę, że nie ma sensu przekonywać pana, że to nie ja zrobiłam – powiedziała matowym głosem.

– Przypuszczam, że prócz przekonywania ma pani inne umiejętności – odparł spokojnie, a Elyn, powodowana rodzącym się w niej znów uczuciem wrogości, spojrzała na niego chłodno.

– Chce pan powiedzieć, że również inne obok umiejętności złodzieja?

Zignorował jej sarkazm, w najmniejszym stopniu nim nie poruszony, i ogarnął ją chłodnym, pewnym siebie spojrzeniem.

– Proszę mi teraz podać dane na temat pani kwalifikacji zawodowych – zażądał.

– Kwalifikacji? – Wytrącił ją z równowagi. Była pewna, że chce dać jej wymówienie. Czyżby zamierzał ją teraz dokładnie przesłuchiwać w kwestiach, które, jak zapewne uważał, ktoś powinien był zbadać wówczas, gdy ją zatrudniano? Ona z kolei uważała, że przeprowadzona z nią rozmowa kwalifikacyjna była wystarczająco dokładna.

– Chodzi mi o kwalifikacje, wykształcenie… – wyjaśniał, a Elyn czuła, jak jej stosunek do niego staje się zdecydowanie wrogi.

Wiedział, na pewno wiedział, gdyż bez wątpienia sprawdził wszystkie dane w jej aktach personalnych, że miała bardzo niewielkie wykształcenie, prawdę mówiąc, w ogóle go nie miała.

Nieświadomie, decydując się zignorować to pytanie, Elyn uniosła podbródek w pewnym siebie, wojowniczym geście.

– Mam bardzo staranne przygotowanie zawodowe – oświadczyła, patrząc bez zmrużenia powiek w ciemne oczy, które chłodno ją taksowały. – Skończyłam szkołę, mając szesnaście lat – potwierdziła dane z ankiety personalnej, po czym przeszła do informacji, których nie było w jej aktach. – Następnie pracowałam przez sześć miesięcy kolejno w każdym z wielu oddziałów firmy należącej do mojego ojczyma, aż w końcu po paru latach zajęłam się administracją przedsiębiorstwa i w tej dziedzinie miałam najlepsze rezultaty.

– A więc zna się pani na rachunkowości i zagadnieniach administracyjnych? – przerwał Max Zappelli, nie spuszczając z jej twarzy spojrzenia ciemnych oczu.

– Tak – potwierdziła.

– Zdaniem Hugha Burrella to pani prowadziła firmę Pillingera.

Czyżby Zappelli próbował przycisnąć ją do muru?

– Nie ujęłabym tego w ten sposób – odpowiedziała.

– Zwracałam się do ojczyma we wszelkich kwestiach, z którymi nie potrafiłam sobie poradzić.

– Ale z reguły decydowała pani sama? – naciskał.

Elyn z trudnością ukrywała irytację, którą budził w niej ten mężczyzna. Ale ponieważ odnosiła wrażenie, że nie zamierza jej zwolnić, a pensja, którą otrzymywała, była niezbędna do życia, pohamowała swoje odczucia i odpowiedziała zgodnie z prawdą:

– Kwestie administracyjne nie nastręczały poważniejszych kłopotów. Właściwie nie miałam tam wiele do roboty. Musiałam doglądać jedynie spraw bieżących.

– Tak dobrze dawała pani sobie radę?

Patrzyła na niego zmieszana. Czegóż on, u diabła, chce? Tymczasem Zappeili przyglądał się jej jakby w niejasnym oczekiwaniu. Stłumiła iskrę irytacji i ponownie przypomniała sobie, że to on wypłaca jej pensję.

– Jeśli chodzi panu o to, że wszystko toczyło się bez zakłóceń, to owszem, rzeczywiście dobrze sobie radziłam.

Zaledwie wypowiedziała te słowa, a już, dostrzegając agresję, która pojawiła się w jego oczach, czuła, że skromność byłaby bardziej wskazana.

– Tak dobrze dawała pani sobie radę, że nie ostrzegła ojczyma przed katastrofą, która była aż nadto widoczna!

Jego słowa zaskoczyły Elyn tak bardzo, że po prostu wpatrywała się w niego z otwartymi ustami. Jej zdziwienie zmieniło się w całkowite niedowierzanie, gdy dodał:

– Obawiam się, panno Talbot, że wiele jeszcze musi się pani nauczyć.

Spojrzała na niego z oburzeniem, a wówczas oświadczył:

– Dlatego właśnie postanowiłem wysłać panią na szkolenie do Włoch.

– Do Włoch!? – wykrzyknęła, jakby rażona piorunem.

– Właśnie tak – odpowiedział krótko, a w jego tonie było coś, co nie dopuszczało sprzeciwu. – Wyjedzie pani bezzwłocznie.

Rozdział 3

– Do Włoch!? – wykrztusiła ponownie.

Nagle ton jego głosu uległ zmianie, a w jego oczach pojawił się błysk rozbawienia.

– Włochy leżą na tej planecie – wycedził. – Prawdę mówiąc niecałe dwie godziny samolotem stąd.

– Ale… – z wrażenia kręciło się jej w głowie, brnęła jednak dalej -… o jakie szkolenie tu chodzi? I, na miłość boską, dlaczego do Włoch? Jak mi się wydaje, a na pewno się nie mylę, dział statystyki pracuje poprawnie i bez zakłóceń.

– Komputery! – rzucił tak gwałtownie, że aż zmrużyła oczy. – Czy zna pani komputery najnowszej generacji?

Elyn zagryzła wargę – kompletna klapa. Uświadomiła sobie zbyt późno, że komputery, którymi posługiwała się u Pillingera, były nieco przestarzałe. Musiała również przyznać, iż od chwili rozpoczęcia pracy u Zappellego skoncentrowała się bardziej na organizacji działu i wprawianiu go w ruch, niż na opanowaniu nowej aparatury. Szybko jednak przybrała pewny siebie wyraz twarzy i, w jej mniemaniu logicznie, wyjaśniła:

– Nie mogę znać się na wszystkich komputerach. Technologia nieustannie się rozwija – dodała z zapałem.

Max Zappelli szybko ją ostudził.

– Ależ tak – przerwał z ledwie widocznym, chytrym uśmiechem, któremu nie dowierzała ani na jotę.

Przekonała się, że słusznie nie dowierza, gdyż dodał:

– Zobaczy pani, że nasze biura w Weronie dysponują najnowocześniejszą aparaturą.

– Wer… – urwała, rozpaczliwie poszukując kontrargumentu. – Ale dlaczego Werona? Jestem pewna, że w Anglii są dziesiątki kursów komputerowych i że nie muszę…

– A ma pani jakiś szczególny powód, by nie opuszczać Anglii? – przerwał szorstko. – Przyjaciel… może kochanek?

Jak na faceta, który zawsze pokazuje się w towarzystwie pięknych kobiet, to wyjątkowo bezczelne pytanie, z wściekłością pomyślała Elyn. Ale, rzecz dziwna, uznała za punkt honoru, by nie dowiedział się, że w okolicach Pinwich i Bovington nie ma zbyt wielu frapujących mężczyzn. Toteż odparła:

– Naturalnie, że mam tu wielu przyjaciół.

– Ale nikogo w szczególności – zareagował błyskawicznie.

– Wciąż nie ustaję w staraniach.

– Może pani kontynuować swoje wysiłki w czasie pobytu we Włoszech – odparował, a Elyn odpowiedziała mu wymownym spojrzeniem. Nie chciała wyjeżdżać i próbowała znaleźć jakiś sposób, by temu zapobiec. Zorientowała się jednak, że nie uszło to uwagi Włocha, który, najwyraźniej świadom, jak dalece zależy jej na pracy, spokojnie napomknął: – Naturalnie pani pobyt w Weronie będzie opłacany przez firmę, a pensja przekazywana na pani konto w banku.

To świństwo! – pomyślała z oburzeniem, ale nie wiedziała, jak się bronić. Potrzebowała tych pieniędzy. Była więc od niego zależna. Słysząc jednak, że jej pensja ma wpływać na konto bankowe, zaczęła się zastanawiać, ile czasu pochłonie to szkolenie.

– Na jak długo miałabym wyjechać? – zdobyła się na pytanie, choć wszystko się w niej buntowało na myśl o wyjeździe.

Chłodnym wzrokiem ogarnął jej pozbawioną uśmiechu twarz, po czym, jakby sprawiało mu to ogromną przyjemność, oznajmił łagodnie:

– Mamy fachowych instruktorów. Jestem pewien, że do Wielkanocy opanuje pani nowoczesną technikę komputerową.

Wielkanoc! Myślała w kategoriach dni, nie tygodni!

– Kiedy mam wyjechać? – spytała, szukając w myślach wykrętu, który w ostatniej chwili pozwoliłby jej zostać.

W odpowiedzi Zappelli zerknął na zegarek.

– Odlatuję do Werony dzisiaj wczesnym wieczorem. Mogę panią zabrać ze sobą, jeśli…

– Nie zdążę się spakować! – wykrzyknęła. To wszystko działo się zbyt szybko. Chciała samodzielnie decydować o swoim życiu, a ten człowiek porywał ją ze sobą niczym fala przypływu. – Nawet gdybym wyszła z biura teraz, w tej chwili, nie…

– Rozumiem – przeciął, ale zanim doznała ulgi, bo jednak skapitulował, wznowił nacisk. – Rozumiem. W takim razie jutro – powiedział.

Otwarła usta, żeby zaprotestować, ale nie dopuścił jej do głosu.

– Proszę teraz wracać do domu. Czeka panią sporo roboty.

Cóż za wielkoduszność! Miała rzucić ledwie rozpoczętą pracę i pakować się, żeby wyjechać jutro na nie wiadomo jak długo.

– Przecież nie znam włoskiego!

Maximilian Zappelli wstał.

– Pięć dodać pięć równa się dziesięć w każdym języku – powiedział krótko.

Rozmowa była skończona.

W godzinę później Elyn wracała pociągiem do domu. Głowa jej pękała od spraw, o których powinna była wiedzieć, lecz nic nie wiedziała. Myślała jednocześnie, że to idiotyczne bronić się przed wyjazdem, podczas gdy większość ludzi dałaby wszystko za możliwość podróży do Włoch i szansę na takie szkolenie. Ilekroć próbowała wyszukać powód, dla którego sprzeciwiała się temu, nie mogła znaleźć właściwej odpowiedzi. Wiedziała tylko, że instynktownie broni się przed tym wyjazdem.

Być może – rozważała – dzieje się tak dlatego, że spotkała się z żądaniem, a nie z prośbą. Max Zappelli nigdy o nic nie prosił. Żądał i dostawał. A to jej się nie podobało. Wysiadając z pociągu w Bovington, Elyn westchnęła. Miała nadzieję, że zakłady w Weronie są dostatecznie duże, by co pięć minut nie musiała na niego wpadać.

– Wcześnie wróciłaś do domu! – wykrzyknęła matka, witając ją w holu.

– Mam dużo roboty – zaczęła Elyn, wchodząc z nią do salonu, gdzie siedziała już reszta rodziny.

Powiedziała o wyjeździe, starając się nie wymieniać nazwiska Zappelli. Zdziwiła się jednak, że jej matka i ojczym przyjęli wiadomość znacznie lepiej, niż oczekiwała. Ale nie jej przyrodni brat…

– Po co, u diabła, masz tam jechać!? – pytał z ponurą miną.

– Już ci mówiłam – odparła, tłumacząc cierpliwie – moja sprawność w obsłudze komputerów jest dość ograniczona.

– I dlatego wchodzisz do obozu wroga? – przerwał jej z gniewem.

– O, Guy, nie bądź taki… – prosiła Elyn. – Wiesz, że potrzebuję tej pracy.