– To się samo przez się rozumie, bo jak widać, nie miałeś dość rozumu, żeby przy tej okazji nie zaszła w ciążę!

– Claiborne!

– Cóż, do licha, Angelo, on jest dorosłym człowiekiem, który zachował się jak dziecko pozwalając, żeby doszło do czegoś takiego. Mam prawo oczekiwać, żeby mężczyzna, który ma dwadzieścia pięć lat, wykazywał zdrowy rozsądek dwudziestopięcioletniego mężczyzny!

– Oboje założyliśmy, że drugie się zabezpieczyło – wyjaśnił Clay ze znużeniem.

– Założyliśmy! Założyliśmy! Tak, założyłeś i przez swoją głupotę wpadłeś prosto w ręce tego jej odrażającego, chciwego ojca! Ten człowiek to skończony idiota, ale przebiegły. Ma zamiar nas oskubać!

Clay nie mógł temu zaprzeczyć, nawet Catherine powiedziała, że to prawda.

– Nie odpowiadasz za moje czyny.

– Nie, nie odpowiadam. Ale czy uważasz, że taki człowiek jak Anderson rozumuje podobnie? Żąda rekompensaty za uwiedzenie jego dziewczynki i nie spocznie, dopóki nie uzyska sumy, o jaką mu chodzi.

– Czy powiedział, ile ma na myśli? – zapytał Clay, bojąc się usłyszeć odpowiedź.

– Nie musiał. Domyśliłem się sam, że jego mózg lepiej podlicza duże, okrągłe liczby. No i, Clay, wyszło coś, co warto wziąć pod uwagę. – Spojrzenie, jakie rzucił swojej żonie, powiedziało ich synowi, że jest to coś, o czym Angela wie również. – Członkowie miejscowej Rady Adwokackiej zwrócili się do mnie z pytaniem, czybym nie rozważył propozycji ubiegania się o stanowisko prokuratora okręgowego. Nie mówiłem ci o tym, bo sądziłem, że najlepiej będzie poczekać do czasu, aż zdasz egzaminy adwokackie i zaczniesz pracować w firmie. Nie muszę ci mówić, jak zgubna dla potencjalnego kandydata może być zszargana opinia. Dla głosujących nie będzie mieć znaczenia, gdzie bije źródło.

– Catherine powiedziała, że ma pewne plany, chociaż nie chciała mi powiedzieć jakie. Kiedy jednak opuści dom, jej ojciec nie będzie miał argumentu, żeby mi wytoczyć proces o ojcostwo. Ona odmawia udziału w tym spisku.

– Przestań się oszukiwać, Clay. Jesteś już prawie adwokatem, a ja nim jestem od dawna. Obaj wiemy, że proces o ojcostwo to najtrudniejszy orzech do zgryzienia. Nie tyle martwię się o wynik procesu, ile o to, jakie może wywołać reperkusje. Nie omówiliśmy jeszcze jednego tematu. – Spojrzał w głąb swego kieliszka, a następnie w oczy Claya. – Nawet jeśli ten człowiek zaniecha swoich żądań, pozostają nadal moralne zobowiązania, których nie możesz się wyprzeć. Gdybyś to zrobił, bardziej, o wiele bardziej bym się na tobie zawiódł, niż jestem zawiedziony teraz.

Clay gwałtownie podniósł głowę.

– Nie chcesz chyba powiedzieć, że oczekujesz, iż się z nią ożenię?

Ojciec przyglądał mu się uważnie, a w każdym rysie jego twarzy malowało się niezadowolenie.

– Nie wiem, Clay, nie wiem. Wiem jedynie, że zarówno przykładem, jak i słowem starałem się nauczyć cię uczciwości. Czy uważasz za uczciwe zostawienie kobiety w takiej sytuacji?

– Tak, jeśli ona tego chce.

– Clay, ta kobieta jest teraz prawie nieprzytomna ze strachu. Miota się pomiędzy człowiekiem, którego właściwie nie zna, a ojcem szaleńcem. Czy nie sądzisz, że zasługuje na wszelką pomoc, jaką może od ciebie uzyskać?

– Sam to powiedziałeś. Jestem dla niej obcy. Czy sądzisz, że chciałaby wyjść za mąż za obcego?

– Mogłoby ją spotkać coś gorszego. Pomimo bezmyślności i braku rozsądku, jaki ostatnio wykazałeś, uważam, że nie jesteś beznadziejnym przypadkiem.

– Byłbym, gdybym się z nią ożenił. Jezu, ta dziewczyna nawet mi się nie podoba.

– Po pierwsze, nie mów tego swojej matce; a po drugie, przestań nazywać ją dziewczyną. Jest dorosłą kobietą, co w namacalny sposób jest oczywiste. Jako kobieta powinna posłuchać głosu rozsądku.

– Nie mam pojęcia, do czego zmierzasz. Wiesz już, z jakiej rodziny ona pochodzi. Ojciec szalony, matka ogłupiała. Spójrz, jak się ubierają, jakie mają maniery. Z pewnością nie chciałbyś, żebym się wżenił w taką rodzinę.

– Powinieneś był zwrócić uwagę na jej pochodzenie, zanim zaszła z tobą w ciążę, Clay.

– Jak mogłem, skoro jej nawet wtedy nie znałem? Claiborne Forrester posiadał wrodzony dar wyczuwania czasu, charakterystyczny dla każdego prawnika odnoszącego sukcesy, teraz więc wykorzystał przedłużającą się chwilę ciszy, by przemówić dramatycznie.

– No właśnie. Co zamiast cię uniewinnić, jak sądzisz, czyni cię – w moim mniemaniu – jeszcze bardziej odpowiedzialnym za los jej i dziecka. Nie pomyślałeś w porę o skutkach swojego postępowania. Nawet teraz zdajesz się zapominać, że chodzi o twoje dziecko!

– To jej dziecko!

Ojciec zacisnął zęby, jego oczy zaś zrobiły się lodowate.

– Kiedy stałeś się tak cyniczny, Clay?

– Dzisiaj wieczorem, kiedy wszedłem tutaj, a te sępy rzuciły się na mnie.

– Przestańcie obaj – zażądała Angela, podnosząc się z krzesła. – Żaden z was nie mówi rozsądnie, a jeśli dalej będziecie się tak zachowywać, obaj tego pożałujecie. Clay, twój ojciec ma rację. Masz moralne zobowiązania w stosunku do tej kobiety, a o tym, czy rozciąga się ono na to, czy masz ją poprosić o rękę, nie powinniśmy decydować dzisiaj. – Podeszła do męża i położyła mu dłoń na ramieniu. – Kochanie, wszyscy musimy to przemyśleć. Clay powiedział też, że dziewczyna nie chce wychodzić za mąż i że nie przyjęła pieniędzy. Pozwólmy, żeby oni oboje załatwili to między sobą, kiedy już trochę ochłoną.

– Angelo, uważam, że nasz syn potrzebuje… Położyła mu palec na ustach.

– Claiborne, ponoszą cię teraz emocje, a mówiłeś mi nieskończenie wiele razy, że dobremu prawnikowi nie wolno tego robić. Nie dyskutujmy już na ten temat.

Spojrzał jej w oczy, błyszczące z emocji. Były to wielkie, śliczne owalne oczy ciepłego orzechowego koloru, które nie potrzebowały żadnych kosmetyków, by podkreślić ich piękno. Claiborne Forrester, w wieku pięćdziesięciu dziewięciu lat, kochał je teraz tak jak wówczas, kiedy miał dwadzieścia lat, a ona starannym makijażem zwracała na siebie jego uwagę. Położył dłoń na dłoni spoczywającej na jego ramieniu. Nie musiał odpowiadać. Skłonił się ku jej sądowi, łagodnym, ciepłym uściskiem dając jej potwierdzenie swej miłości.

Claya, obserwującego rodziców, ogarnęło błogie poczucie bezpieczeństwa, które zawsze emanowało z nich, odkąd sięgał pamięcią. Marzył o takim związku z kobietą. Chciał podzielać miłość i zaufanie widoczne w błyszczących oczach rodziców, gdy tak na siebie patrzyli. Nie chciał poślubić dziewczyny, której nazwiska nie pamiętał, której dom przepełniała nienawiść.

Matka odwróciła się, ręce ojca nadal spoczywały na jej ramionach. Razem spojrzeli na swojego syna.

– Twoja matka ma rację. Prześpijmy to, Clay. Rano wiele rzeczy widzi się w jaśniejszych barwach.

– Może masz rację. – Clay, niepocieszony, wcisnął głębiej ręce do kieszeni.

Angeli wydał się w tej chwili wyrośniętym nad wiek chłopcem, który właśnie dostał burę. Intuicja podpowiedziała jej, z czym Clay walczy, i mądrze poczekała, aż sam z siebie to wyrzuci.

– Tak mi cholernie przykro – głos uwiązł mu w gardle i dopiero wtedy Angela rozwarła dla niego ramiona. Ponad jej ramieniem Clay poszukał wzroku ojca i w jednej chwili ramiona w welurowej bonżurce znalazły się przy nim, poklepując go w krótkim geście pocieszenia.

– Kochamy cię, Clay, bez względu na wszystko – przypomniała mu Angela.

– W tej chwili dowód na to może ci się wydać dziwny, ale jak to się mówi, miłość nie zawsze jest łaskawa – dodał Claiborne. Po czym, ponownie położywszy dłonie na ramionach Angeli, powiedział: – Dobranoc, synu.

Pozostawiając ich oboje, Clay wiedział, że będą działać wspólnie – zawsze tak robili. Nie chciał ich ze sobą skłócić, chociaż matka jakby bardziej rozumiała jego punkt widzenia. Jedność celów tych dwojga była częścią bezpiecznego dzieciństwa Claya. Nie wyobrażał sobie, żeby teraz mogło być inaczej. Zastanowił się, jaką tworzyliby parę – on i wybuchowa Catherine Anderson. Na myśl o tym przeszył go dreszcz.

Angela Forrester leżała mocno przytulona do pleców męża.

– Kochanie? – szepnęła.

– Hmm? – mruknął na tyle szybko, żeby jej dać znać, że także nie śpi.

Słowa zdawały się więznąć Angeli w gardle.

– Nie sądzisz, że ta dziewczyna przerwie ciążę, prawda?

– Zastanawiałem się nad tym samym, Angelo. Nie wiem.

– Och, Claiborne… nasz wnuk – szepnęła, przyciskając usta do jego nagich pleców, zaciskając powieki, a w jej umyśle pojawiły się wspomnienia: jak zakochała się w tym mężczyźnie, jak byli zachwyceni, kiedy zaszła w ciążę. Do oczu Angeli napłynęły łzy.

– Wiem, Angie, wiem – uspokajał ją Claiborne, jeszcze mocniej przytulając do siebie jej ciało. Po długiej, pełnej napięcia chwili odwrócił się od niej i wziął ją w ramiona.

– Zapłaciłbym każdą sumę, żeby tylko zapobiec aborcji, wiesz o tym, Angie.

– W… wiem, kochanie, wiem – powiedziała z twarzą wtuloną w jego pierś, wzmocniona jego znajomą pieszczotą.

– Musiałem jednak uświadomić Clayowi odpowiedzialność, jaką ponosi.

– O tym także wiem. – Ta wiedza jednak nie łagodziła bólu.

– Dobrze, wobec tego prześpij się trochę.

– Nie mogę zasnąć, bo gdy tylko zamykam oczy, widzę, jak ten ohydny człowiek grozi jej palcem. Och, Boże, Claiborne, on jest bezwzględny, to od razu widać. Nigdy nie wypuści tej dziewczyny z rąk, jeśli będzie uważał, że dzięki niej może się dobrać do naszych pieniędzy.

– Pieniądze to nic, Angie, nic – powiedział z gniewem.

– Wiem. Myślę o dziewczynie i o tym, że chodzi o dziecko Claya. Załóżmy, że będzie je wychowywać w tym samym domu z tym… tym złym człowiekiem. On jest taki gwałtowny…

W ciemności pocałował ją i poczuł, że jej policzki są wilgotne.

– Angie, Angie, nie płacz – szepnął.

– Ale to nasz wnuk – powtórzyła z ustami tuż przy jego uchu.

– Musimy wierzyć w Claya.

– Ale wygadywał takie rzeczy dziś wieczorem…

– Reaguje jak każdy mężczyzna. Miejmy nadzieję, że w świetle dnia lepiej zobaczy swe zobowiązania.

Angela odwróciła się na plecy, wytarła oczy prześcieradłem i starała się uspokoić. Nie mówili o jakimś rozpustniku. Mówili o własnym synu.

– Na pewno postąpi właściwie, kochanie – jest tak bardzo podobny do ciebie.

Claiborne pocałował żonę w policzek.

– Kocham cię, Angie. – Po czym przesunął się na jej stronę łóżka i przytulił ją do siebie, kładąc dłoń na jej piersi. Jej ręka wślizgnęła się pod piżamę na jego piersi, uspokajająco ciepłej. I w ten sposób czerpali z siebie nawzajem siłę w ciągu długich godzin, zanim sen nie przyniósł zapomnienia.

Wyprowadzenie w pole Herba Andersona wymagało wprawy i umiejętności. Miał szósty zmysł, który w jakiś niewyjaśniony sposób rozwija się u alkoholików, dziwną intuicję, która nagle może sprawić, że zamglony umysł pracuje z zatrważającą jasnością. Następnego ranka Catherine pilnie wykonywała swe rutynowe czynności, wiedząc, że każde odstępstwo wzbudzi jego podejrzenia. Stała przy kuchennym zlewie i jadła świeżą pomarańczę, kiedy do kuchni wszedł, szurając nogami, Herb Anderson. Owoce zaspokajały jakąś nową potrzebę, którą ostatnio odczuwała, ale ten fakt zdawał się go bawić w złośliwy sposób.

– Znowu ssiesz pomarańcze, co? – rzucił od drzwi. – Dużo ci z tego przyjdzie. Jeśli chcesz coś ssać, wyssij z tego starego Forrestera trochę forsy. Wczoraj się nie spisałaś. Stałaś tam jak kołek, a w ten sposób nic od Forresterów nie wydobędziemy!

– Nie zaczynaj znowu. Powiedziałam, że pójdę z tobą, ale nie będę popierać twoich gróźb. Teraz muszę iść na uniwersytet.

– Najpierw mi powiesz, co dostałaś wczoraj od swojego kochasia!

– Tato, przestań! Po prostu przestań. Nie chcę znowu przez to przechodzić.

– Cóż, musimy przez to przejść, tylko wypiję moją kawę, więc się nigdzie nie ruszaj, dziewczyno. Gdzie, do diabła, jest twoja matka? Czy w tym burdelu człowiek sam musi sobie robić kawę?

– Poszła już do pracy. Sam sobie zrób kawę. Potarł brodę grzbietem szorstkiej dłoni. Catherine wyraźnie usłyszała szelest jego zarostu.

– Zrobiłaś się zarozumiała po rozmowie z tym swoim kochasiem, co? – zachichotał.

Nie próbowała już powstrzymać go przed używaniem określenia „kochaś”. Kiedy to robiła, sprawiało mu to ogromną przyjemność. Zaczął trzaskać aluminiowym ekspresem do kawy, wyrzucając fusy do zlewu i wycierając ręce o swój rozciągnięty podkoszulek. Catherine cofnęła się nieznacznie, kiedy strumień wody uderzył w fusy, rozbryzgując je na wszystkie strony. Znowu zachichotał. Catherine nachyliła się nad zlewem, nadal jedząc podzieloną na cząstki pomarańczę. Stał tak blisko, że poczuła jego odór.

– Cóż, wyrzucisz to z siebie, czy cały ranek będziesz tak stała ssąc pomarańcze? Co ci kochaś powiedział?

Catherine podeszła do kosza na śmieci, stojącego obok starego, obitego pieca kaflowego, pozornie po to, żeby wyrzucić skórkę z pomarańczy, a tak naprawdę dlatego, że nie mogła znieść bliskości ojca.