– Znajdziemy jakiś wolny pokój.

– Dziękuję! Czy mówił coś o małym?

– Wszystko jest w porządku.

Tuż przed siódmą przetoczono łóżko pacjentki, ze wszystkimi przewodami i statywem, do niewielkiej salki, wykorzystywanej prawdopodobnie do specjalnych badań. Mali była tak zdenerwowana, że trzęsły się jej ręce. Raz po raz zerkała w lusterko – jedynie po to, by skonstatować, że wygląda okropnie: jest trupio blada i ma podkrążone oczy. Bardzo zawiodła się na Gardzie i dziś nic już do niego nie czuje, ale przecież kiedyś był jej jedyną wielką miłością. I oto teraz miała spotkać go znowu. To naprawdę trudna chwila.

Ktoś zapukał do drzwi i nacisnął klamkę. Kobieta zamarła. Mörkmoen z całą stanowczością dał jej do zrozumienia przez telefon, że nie uznaje dziecka.

Do środka wszedł wysoki, postawny mężczyzna o ciemnoblond włosach, z wyrazem wrogości w skądinąd pociągającej twarzy.

Mali westchnęła.

– To on nawet nie mógł przyjść sam?

– Kto? – głos nieznajomego był odpychająco ostry.

– Gard Mörkmoen. Musiał posłużyć się kimś obcym?

– To ja jestem Gard Mörkmoen.

Przyjrzawszy mu się uważniej, Mali przymknęła oczy.

– To nie pora i nie miejsce na głupie żarty. Chyba wiem, jak wygląda Gard.

– Mam pokazać pani swój dowód?

Mężczyzna patrzył z góry na kobietę leżącą w łóżku w otoczeniu tych wszystkich okropnych urządzeń i aparatów. Jaka ona młoda, to właściwie jeszcze dziewczyna. I robi wrażenie zupełnie bezradnej. Otwarta twarz o bardzo ładnych i regularnych rysach. Jasna cera, wysokie czoło i dziecięco szczere oczy. Lekko rudawe miękkie włosy obcięte na krótko. Dłonie skubały nerwowo brzeg kołdry.

– Nie rozumiem – powiedziała Mali z wyraźnym zmęczeniem. – Czy to u pana jest Sindre?

– Tak, u mnie. Siedzi tu, na korytarzu, i ma nadzieję, że panią zobaczy.

Kobieta przetarła oczy.

– Nie rozumiem! – powtórzyła. – Dwie osoby o identycznym imieniu i nazwisku?

– Nasza rodzina jest bardzo mała. Mogę panią zapewnić, że jestem jedynym mężczyzną w kraju o tym imieniu i nazwisku.

– Ale… ojciec Sindrego nazywał się właśnie Gard Mörkmoen. Tyle że wyglądał zupełnie inaczej niż pan.

Gard zauważył, że jego rozmówczyni jest bliska płaczu.

– Dajmy temu na razie spokój! – rzucił szybko. – Sindre czeka…

Nim zdążył skończyć, za drzwiami rozległo się ciche szuranie i ktoś poruszył klamką.

Oczy Mali zmieniły się nie do poznania.

– Proszę, proszę!

Mörkmoen wiedział, że chłopcu bardzo dobrze zrobi spotkanie z matką. Dlatego, nie zważając na szpitalny regulamin, wprowadził go do środka.

Mały, świadom przestępstwa, wślizgnął się nieśmiało do salki, lecz gdy zobaczył matkę, rzucił się ku niej i przywarł policzkiem do poduszki.

Gard nie mógł nie zauważyć, jak oczy kobiety natychmiast rozbłysły, a na twarzy pojawił się ciepły uśmiech.

– Dzień dobry, Sindre! – wyszeptała, kładąc mu rękę na ramieniu. – Jak to dobrze, że przyszedłeś. Czy wszystko w porządku?

Chłopiec kiwnął energicznie głową.

– Muszę tu jeszcze trochę zostać – wyjaśniła. – Ale każdego dnia o tobie myślę i już niedługo wrócę do domu.

Podniosła oczy na mężczyznę.

– Jest mi naprawdę przykro – powiedziała cicho. – Moja sąsiadka Sonia popełniła straszny błąd. Przecież ona dobrze wie, że nie chcę mieć żadnych kontaktów z Gardem, a mimo to próbowała go odszukać. I to z jakim skutkiem!

– Tak, to nie było najmądrzejsze. Czy znalazła już pani kogoś, kto mógłby zająć się chłopcem?

– Nie, jeszcze nie. Może kurator coś wymyśli, ale to nie jest pewne.

Mali wyglądała na skrajnie wyczerpaną, wręcz bliską płaczu.

– Czy mały nie sprawia panu kłopotów? – spytała.

– Sindre to grzeczny chłopiec. Jeśli nawet coś było nie tak, to nie jego wina.

– Dziękuję panu! – wyszeptała.

Gard spojrzał nagle na całą sytuację z punktu widzenia tej kobiety. Jakie niewyobrażalne wręcz kłopoty ma matka samotnie wychowująca dziecko, a kiedy sama zachoruje, jak wielkim dodatkowym obciążeniem staje się niepokój o dziecko.

Sindre, wdrapawszy się na krzesło, wyjrzał przez okno.

– Mamo, popatrz! Tam stoi samochód taty!

Te pierwsze słowa, jakie Gard usłyszał z ust chłopca, nie sprawiły mu bynajmniej przyjemności.

– Jest mi naprawdę przykro – bąknęła strapiona Mali.

– To nie pani wina – odrzekł krótko mężczyzna. – Niestety, mały przywiązał się do mnie, choć starałem się temu przeszkodzić.

– Pewnie był pan dla niego miły – powiedziała w zadumie. – Sindre wcale nie lgnie do obcych, najczęściej się ich boi.

Ja, miły? pomyślał Gard zaskoczony. Przecież ciągle na niego fukałem i traktowałem go jak piąte koło u wozu. „Miły” to raczej ostatnie określenie, jakie można by odnieść do mojej osoby.

– No właśnie, dlaczego on tak bardzo boi się ludzi? – spytał, nie kryjąc zdziwienia. – Poza tym jest taki zamknięty w sobie i… jakby tu powiedzieć… ociężały. Nie przychodzi mi do głowy żadne lepsze słowo.

– Nie wiem – odparła matka. – Wcześniej nie był taki. Zmienił się kilka miesięcy temu.

– Chyba brak mu poczucia bezpieczeństwa.

W głosie Garda dał się wyczuć lekko oskarżycielski ton.

– To prawda – przyznała Mali. Była tak zmęczona, że niemal zamykały jej się oczy. – Bardzo mnie to martwi, bo jak tylko umiałam, starałam się mu je zapewnić. Zdaje się, że to wszystko wina przedszkola. Podobno jakieś dziewczynki z grupy sześciolatków drażnią się z nim, naśmiewając się, że on nie ma ojca, że niewiele mówi i jest taki powolny. Bawią się, poszturchując go bez przerwy. Robią to bezkarnie, bo wiedzą, że on i tak nie zdąży się obronić.

Gard aż zadygotał.

– To nie może pani poszukać innego przedszkola?

– To wcale nie takie proste, wszędzie brak miejsc.

– A czy nie byłoby lepiej, gdyby została pani z nim w domu?

Kobieta tylko westchnęła.

– Przepraszam, to było rzeczywiście głupie pytanie – przyznał Gard, gdy dotarło do niego, co powiedział.

Mali powoli zaczęła tłumaczyć:

– Powolny był zawsze, taki ma po prostu temperament i nie wolno zmieniać go za wszelką cenę. Bo wtedy mógłby zacząć stawiać opór albo zrobiłby się nerwowy. Natomiast brak poczucia bezpieczeństwa i to, że on wcale nie chce mówić, to coś zupełnie nowego. Po raz pierwszy zaobserwowałam to wiosną. Sindre zrobił się wtedy bardzo lękliwy i trudny. Ale myślałam, że to przejściowe i szybko minie.

– Dzisiaj też bardzo się przeraził, ale to moja wina – przyzna! Gard. – Ponieważ nurkowałem, musiałem na parę minut zostawić go z kimś innym. Chyba przestraszył się kombinezonu nurka.

– Naprawdę? – spytała Mali. – Ma pan rację, teraz, kiedy pan to mówił uzmysłowiłam sobie, że on rzeczywiście boi się nurków. Wyglądacie bardzo groteskowo w tych strojach.

– Możliwe – odpowiedział Gard z wymuszonym uśmiechem.

Popatrzył na kobietę niezdecydowanie i wreszcie rzekł:

– To naprawdę niedobrze, że ten malec tak przywiązał się do mnie, bo tym trudniejsze będzie dla niego rozstanie. Jutro mogę jeszcze wziąć wolne…

– Nie, nie, już dosyć pan dla niego zrobił.

– Ale potem koniec – kontynuował Gard, jakby nie słyszał jej słów. – Przecież on nie może myśleć, że jestem jego… ojcem.

Ostatnie słowo wypowiedział bardzo cicho, żeby nie usłyszał go chłopiec. Takie niebezpieczeństwo jednak nie istniało, ponieważ Sindre był całkowicie pochłonięty obserwowaniem samochodów za oknem i nie słyszał ani jednego słowa z ich rozmowy.

Mali zaczerwieniła się trochę.

– Oczywiście, to całkiem jasne. Myślę, że kurator coś jednak załatwi, poza tym Sindre może pójść jutro do przedszkola.

– Nie – stanowczo zaprotestował Gard. – Nie, tam na pewno nie pójdzie!

Mali zrozumiała, że przypadkowy opiekun jej syna bardzo się przejął złośliwościami starszych koleżanek. Zrobiło jej się cieplej na sercu.

Tymczasem mały opuścił swe stanowisko w oknie i próbował wdrapać się na łóżko. Gdy mu na to nie pozwolono, zaczaj bliżej badać statyw, ale uniemożliwiono mu również to.

– Nie wiem, jak mam panu dziękować – wyszeptała Mali. – Tak dużo pan dla mnie zrobił…

Gard skwitował jej słowa niecierpliwym gestem.

– Muszę panią za coś przeprosić. Początkowo uważałem panią za złą matkę. Niestety, niewiele wiem o sytuacji samotnych matek. Jak pani z pewnością się orientuje, istnieje powszechna opinia, że w dzisiejszych czasach one wszystko otrzymują podane na tacy. Dodatek na dziecko, żłobek i wszelkiego rodzaju świadczenia socjalne. Lecz jednocześnie zapominamy o stronie czysto ludzkiej. Tu nie da się niczego załatwić za pomocą paru dodatkowych banknotów.

Kobieta pokiwała głową. Miała zamknięte oczy i obejmowała Sindrego, który znowu usiłował wspiąć się do niej na łóżko.

Gard wziął chłopca na ręce.

– No, musimy już iść, zanim któraś z sióstr go tu odkryje i dostanie ataku serca z przerażenia.

Mali otworzyła oczy.

– Niech pan będzie tak dobry i przyjdzie znowu jutro.

Mężczyzna doskonale rozumiał, ile dla niej znaczy kontakt z dzieckiem i przekonanie się na własne oczy, że nie dzieje mu się nic złego.

– Obiecuję. Ale pewnie nie uda nam się wcześniej niż wieczorem. Zamierzam wyjść z nim jutro do miasta i pokazać mu coś wesołego.

– Wspaniale! – uśmiechnęła się Mali. – On sypia w dzień około drugiej.

– Najlepszy środek usypiający dla niego to jazda samochodem.

– To musiało być ogromne przeżycie. Nigdy dotąd nie jechał samochodem, nie licząc taksówki, ale to nie to samo. Do widzenia, Sindre!

Słowo „samochód” powstrzymało wielkie łzy na pożegnanie. Sindre, wciąż niesiony przez Garda, pomachał wesoło matce.

Wyszli nie zauważeni przez srogie siostry.

Mali leżała nieruchomo, pogrążona w zadumie. Nie ocknęła się nawet wtedy, gdy przewieziono ją z powrotem do dużej sali.

Czuła się oszołomiona. Gdyby była zdrowa, być może śmiałaby się nawet z tego, że Sindre oskarża Bogu ducha winnego człowieka o to, że on jest jego ojcem. Znajdując się jednak w tym stanie, nie potrafiła bawić się groteskowym charakterem tej sytuacji.

Gard, ten jej Gard, tak bardzo różnił się od mężczyzny poznanego przed chwilą. Był rozbrajająco lekkomyślny i tak czarujący, że Mali, młoda i niedoświadczona, bez trudu dała się wziąć szturmem.

Gard Mörkmoen, ten, który był u niej niedawno, troszkę ją przestraszył. To dojrzały mężczyzna o poważnej twarzy i z wyrazem wrogości w oczach. Może to jednak nie wrogość. Chyba raczej dystans.

Ale jak, u licha, mogło dojść do tej przedziwnej zamiany nazwisk?

Mali czuła się zbyt wyczerpana, by móc teraz zastanawiać się nad tą zagadką.

Lecz, jak się okazuje, ów obcy człowiek jest mimo wszystko miły dla Sindrego. I zdobył serce chłopca.

Niestety…

Wprawdzie nie wygląda tak zniewalająco jak jej Gard, ale ma za to w sobie coś nieodparcie przyciągającego, czego nie daje się jednak zauważyć na pierwszy rzut oka. Na pozór twardy mężczyzna.

Mali nie miała obaw przed pozostawieniem syna pod jego opieką.

Nieoczekiwanie zauważyła, że jej myśli nieustannie krążą wokół nieznajomego i tego osobliwego spotkania.

Miała nadzieję, że kurator znajdzie rozwiązanie tej kłopotliwej sytuacji.

ROZDZIAŁ VIII

Sindre miał wspaniały dzień.

Gard właściwie także, choć nie potrafił jeszcze tego dostrzec.

Niezbyt późnym popołudniem doszło między nimi do niewielkiej sprzeczki. Opiekun zaproponował, aby poszli przez las nad morze, niedaleko ulicy, na której Sindre mieszkał.

Okazało się jednak, że chłopiec w żadnym wypadku nie chce tam iść.

– Nie wolno mi! – wyjaśnił, do głębi poruszony.

– Ale przecież nie pójdziesz tam sam, tylko ze mną – przekonywał mężczyzna.

– Nie! Nie chcę! To niebezpieczne!

Mörkmoen ustąpił. Jeśli matka zabroniła chłopcu tam chodzić, to on nie zamierzał bynajmniej nakłaniać go do łamania zakazu. Wybrali się więc do cukierni, co do której Sindre nie zgłosił żadnych zastrzeżeń.

Gard być może nie zdążył jeszcze spostrzec, że nieustannie szuka sposobów, by zabawić chłopca, a za każdym razem, gdy tylko udawało mu się zaimponować malcowi, czuł się nieopisanie dumny. Jak choćby fundując mu lody w kilku kolorach czy dając do picia słomkę skręconą w spiralę.

Tymczasem w szpitalu lekarz z zadowoloną miną studiował kartę choroby Mali.

– No, proszę! Poprawa! Teraz mamy już z górki.

Tego wieczoru nie musiano już przewozić jej do małej salki, w której przyjmowała gościa poprzedniego dnia.

Gard odwiedził ją w dużej sali, w obecności pozostałych pacjentów.

– Dzień dobry! Jak się pani czuje? – spytał.

Szeroki uśmiech całkowicie zmienia jego wygląd, stwierdziła nieco zdziwiona Mali.

– O wiele lepiej – uśmiechnęła się nieśmiało. – A jak Sindre?