Poza tym rewelacja, z jaką wystąpiła Sissel, kompletnie go oszołomiła.

Sissel zatrzymała się w drzwiach.

– Wyjeżdżasz, prawda? – spytała cicho.

– Tak. Natychmiast. Nie mów nic nikomu, Sissel!

Westchnęła.

– Nic nie powiem, przynajmniej tym, którzy o niczym nie wiedzą.

Życzyła mu szczęścia i z uczuciem, że pozbyła się wielkiego ciężaru, zbiegła po schodach na wiosenny dzień.

W nocy długo rozmawiały z Agnes w kuchni. Teraz Sissel spieszyła się do domu, bo w każdej chwili Tomas mógł przywieźć Martę.

Nadjechał samochód.

Określenie powrotu Marty jako zamieszanie byłoby zbyt łagodne. Właściwiej chyba byłoby nazwać to chaosem. Kiedy największe podniecenie już opadło, kiedy zadano najważniejsze pytania i zapanował jako taki spokój, Tomas zebrał w dużym salonie wszystkich z wyjątkiem starego majora Christhede, który poszedł na górę odpocząć od zgiełku.

Tomas przemówił z wielką powagą:

– Sytuacja jest naprawdę rozpaczliwa. Musimy zwołać naradę rodzinną. Z początku mieliśmy zamiar oszczędzić co poniektórych z was, ale po głębszym namyśle doszedłem do wniosku, że utrzymywanie tajemnicy na nic się nie zda. Sprawa Marty jest na tyle poważna, że cała prawda musi wyjść na jaw.

W tej samej chwili na podwórzu rozległ się warkot silnika. Sissel jak strzała wypadła na schody. Stefan Svarte zakręcił i zatrzymał wielki policyjny motocykl tuż przed nią. Uśmiechnął się szeroko na powitanie. Sissel pierwszy raz widziała go w blasku dnia. Okazał się rzeczywiście przystojny, lecz nie to było najważniejsze. Tak ogromnie się cieszyła z jego przybycia. Nieprzyjemne chwile, jakie bez wątpienia czekały ją w najbliższym czasie, od razu wydały się łatwiejsze do zniesienia.

Pomogła mu powiesić kurtkę w korytarzu, z szacunkiem wzięła kask i rękawiczki i wprowadziła go do salonu.

Carl na jego widok gwałtownie się poderwał.

– Stefan Svarte! Kto na miłość boską…

Przerwał mu Tomas:

– Stefan jest moim przyjacielem. A także Marty i Sissel.

– Sissel? – powtórzył Carl. – Ty znasz Stefana?

– Tak, znam go od dawna – cicho odpowiedziała Sissel, porozumiewając się ze Stefanem wzrokiem i przypominając o tajemnicy, jaka ich łączyła.

Carl wprawdzie sprawiał wrażenie bardzo niezadowolonego z obecności dawnego kolegi, ale nic więcej już nie powiedział i Tomas mógł kontynuować:

– Rito, wychodziłaś wczoraj wieczorem, prawda?

Rita spojrzała na niego z gniewem. Sissel zrobiło się bardzo przykro, zawsze lubiła Ritę za jej otwartość i wewnętrzną siłę. Stawianie jej pod murem i oskarżanie o usiłowanie morderstwa naprawdę bolało.

– Tak – odrzekła Rita, podnosząc głowę. – Poszłam za Sissel.

Wszystkich zdziwiło takie szczere wyznanie.

– Rito! – zagrzmiał Carl. – Dlaczego, na miłość boską, to zrobiłaś?

– Ja ci powiem – brutalnie włączył się Tomas. Postanowił niczego dłużej nie ukrywać. – Ponieważ za wszelką cenę nie chciała, żebyś się dowiedział, że Fredrik nie jest twoim synem!

– Ach, Tomasie! – zawołała z rozpaczą Rita. – Jak możesz przypuszczać, że utrzymywałabym to w tajemnicy przed Carlem? On oczywiście o tym wie i już dawno mi wybaczył.

W pokoju zapadła przerażająca cisza.

– Co ty powiedziałaś? – spytał Tomas ze złowieszczym spokojem.

Pełny sens swoich słów Rita zrozumiała dopiero po chwili. Przerażona zasłoniła usta dłonią.

– To znaczy, że… wyznałam mu prawdę… po zniknięciu Marty.

Carl pobladł. W pierwszej chwili wyglądało na to, że chce uciekać, rozglądał się dokoła rozbieganym wzrokiem, wreszcie jednak się opanował.

Śmiertelnie zmęczony oparł głowę na rękach.

– Rito, twoje próby osłaniania mnie dłużej na nic się nie zdadzą. Niczego bardziej nie pragnę, jak pozbyć się wreszcie tego ciężaru. Ja także byłem w Hestebotn wczoraj wieczorem, Tomasie. Zrozumiałem, że Marta żyje i gdzie jest. Chciałem ją odnaleźć i prosić o wybaczenie, błagać, żeby wróciła. Ale drogę zasypało, musiałbym wejść do strumienia, a tego się bałem, więc zawróciłem. Stchórzyłem, jak zawsze.

Sissel stała niby sparaliżowana. Carl! Jej rodzony brat! Miała wrażenie, że cała rozpada się wewnątrz na drobne kawałki… Zorientowała się, że Stefan stanął za nią i delikatnie położył jej ręce na ramionach.

Carl ukląkł i ukrył twarz na kolanach Marty.

– Czy możesz wybaczyć mi to, co zrobiłem, Marto? Byłem zdesperowany, oszalały ze strachu, że tatuś się dowie, że do niczego się nie nadaję, że nie mogę nawet być ojcem! Ja, ostatni Christhede po jedenastu stuleciach! On tak źle odnosił się do Rity, traktował ją z taką pogardą! Gdyby jeszcze się dowiedział, co zrobiła! Sądziłem, że polubi Ritę bardziej, kiedy urodzi syna. Oczywiście jej zdrada bardzo mnie zabolała, ale gorsze wydało mi się, że świat się dowie, że ja – ja! – jestem śmiesznym, zdradzonym mężem. Rita powiedziała mi, jak mało znaczył dla niej tamten drugi mężczyzna; uległa mu w przelotnej chwili samotności. Wiedziałem, że mówi prawdę. Ja i tatuś upokarzaliśmy ją. Zrozumiałem, że w takiej sytuacji mogła szukać pociechy u innego. Później próbowałem wszystko naprawić, bo nie mogę żyć bez Rity…

To było straszne. Sissel miała wrażenie, że dłużej tego nie zniesie. Teraz, kiedy wiadomo było, że chodzi o Carla, a nie o Ritę, wszystko układało się w bardziej logiczną całość. Agnes przytknęła dłoń do ust, żeby powstrzymać krzyk, a Tomas nie miał sił patrzeć na upokorzenie Carla.

Carl na trzęsących się nogach stanął na środku pokoju.

– Wiedziałem, że gdyby Marta przestała istnieć, nikt nie dowiedziałby się prawdy o Fredriku. Dlatego wtedy, przed dwoma laty, próbowałem wyrządzić jej krzywdę. Stałem w ogrodzie i nienawidziłem za to, że istnieje, że nie umarła w wyniku moich starań. Marta, którą tak naprawdę ubóstwiałem! Kiedy jednak nagle zniknęła, ocknąłem się z szaleństwa. Ach, jakże żałowałem! Tak bardzo pragnąłem odnaleźć Martę i naprawić wszelkie zło, jakie jej wyrządziłem.

– Już to zrobiłeś – wtrąciła Marta. – Na swój sposób. Będąc dobrym ojcem dla Fredrika.

Carl uśmiechnął się z goryczą.

– Kocham to dziecko. Dla mnie on jest moim prawdziwym synem.

Sissel długo już walczyła z pewnym pytaniem, ale musiała je w końcu zadać.

– Carl – powiedziała zduszonym głosem. – Tam przy domku letniskowym ktoś mnie gonił, kiedy zabłądziłam. Czy to…? Nie, niemożliwe, abyś to był ty.

Brat podniósł na nią zmęczone spojrzenie.

– Tak, to ja – odparł przygnębiony.

– Ale mówiłeś przecież, że zawróciłeś w Hestebotn?

– Rzeczywiście. Mój samochód został przy drodze i kiedy do niego wróciłem, pojechałem jak szaleniec okrężną drogą, łamiąc chyba wszelkie możliwe przepisy. Byłem zdesperowany, Sissel, ale tym razem nie miałem złych zamiarów, to była walka z mym własnym sumieniem. Uznałem, że muszę spotkać się z Martą, błagać ją o wybaczenie, wyjaśnić wszystko.

– Ale jak zdołałeś odnaleźć mnie w lesie? Tak daleko? Jak tam trafiłeś?

– Wcale cię nie znalazłem w lesie. Kiedy doszedłem do wioski, nie miałem pojęcia, gdzie może być Marta, więc po prostu zapytałem o jej adres na stacji benzynowej. Okazało się, że Marta rzeczywiście mieszka w tej wiosce, ale trzeba przyznać, że miałem nieprawdopodobne szczęście. Na stacji powiedziano mi, że Marta i jej przyjaciel właśnie zatankowali, wybierali się do domku letniskowego. Właściciel stacji okazał się na tyle życzliwy, żeby wskazać mi drogę.

Urwał, ale Sissel kiwnęła mu głową.

– Mów dalej!

– Podjechałem tak blisko domku, jak tylko starczyło mi odwagi, a resztę drogi przebyłem piechotą. I zrobiłem dokładnie to, co ty, Sissel, zabłądziłem, ponieważ nie chciałem iść główną drogą, tylko przekradałem się przez las, żeby nikt mnie nie zobaczył. Zupełnie przypadkowo zabłądziliśmy w tych samych okolicach. Rozumiesz pewnie, że nie bardzo byłem sobą, podniecony i wzburzony, myślałem tylko o Marcie. To ona, mówiłem sobie, to ona, teraz mam szansę, żeby porozmawiać z nią w cztery oczy. Ruszyłem więc za tobą, ty biegłaś, a ja cię goniłem na oślep, nie zdając sobie sprawy, że mogłem cię do szaleństwa wystraszyć.

– Rzeczywiście tak było – mruknęła Sissel.

Kiwnął głową.

– Naprawdę przepraszam. Nagle przewróciłaś się, poznałem twoje ubranie. Powiedziałaś też, że jesteś Sissel. Znów wpadłem w panikę, uznałem, że nie mogę pokazać się rodzonej siostrze. Pognałem w dół, aż do drogi. Pojechałem do domu tak szybko, jakby sam diabeł mnie gonił. Dopiero gdy leżałem w łóżku, zrozumiałem, jak idiotycznie się zachowałem.

– Niewiele chyba spałeś tej nocy – stwierdziła Sissel ze współczuciem.

Carl rozciągnął usta w ledwie dostrzegalnym uśmiechu.

– To prawda. Nie za wiele.

– Szkoda, że nie dałeś się poznać w lesie – rzekła Sissel z żalem. – Tyle można było wtedy wyjaśnić. I odprowadziłbyś mnie do domku, nie musiałabym się denerwować.

Carl spuścił wzrok.

– Wiem, Sissel. Teraz wiem, co powinienem był zrobić. Ale wtedy nie byłem sobą, w mojej głowie nic nie funkcjonowało normalnie.

– Rozumiem cię – powiedziała łagodnie. – Bo i ja zachowałam się jak wariatka. Wybiegłam do lasu nie wiedząc, co robię. O, świetnie rozumiem, jak musiałeś się czuć!

– Gdybym tylko mógł to wszystko cofnąć! – westchnął. – Moja pogarda dla samego siebie jest tak wielka, że trudno mi ją znieść. Tylko miłość Rity trzyma mnie przy życiu. I moja miłość dla niej i naszego chłopczyka.

Wszyscy drgnęli, gdy na schodach rozległy się kroki. Stanął na nich stary Christhede, prosty jak świeca. Milczał. Dla wszystkich stało się jasne, że słyszał każde słowo, jakie zostało wypowiedziane.

ROZDZIAŁ X

Pierwszy raz w życiu Sissel zdała sobie sprawę, że ojciec jest już starym człowiekiem – za starym, by wychowywać troje swoich dzieci. Kiedy ona się urodziła, zbliżał się do sześćdziesiątki.

Zszedł po schodach wolnym krokiem, jak gdyby pokonanie każdego stopnia sprawiało mu ból. Dłoń na poręczy drżała, żylasta, pokryta brunatnymi plamami, z palcami powykręcanymi ze starości. Wciąż jednak starał się trzymać prosto, choć w miarę upływających lat kurczył się w sobie. Był patriarchą, oficerem sercem i duszą, chociaż już wiele lat temu przeszedł na emeryturę.

Ale strach przed nim wciąż tkwił głęboko w Sissel i jak zawsze w jego obecności odczuła lekki niepokój, wyrzuty sumienia z powodu czegoś, czego nie zrobiła, lecz bała się, że mogłaby zrobić.

Carl na jego widok jakby zapadł się w sobie. Oto nadchodzi dzień sądu! Kara, chociaż tym razem nie wymierzona rzemienną dyscypliną jak w dzieciństwie.

Tylko Marta wstała i zbliżyła się do starego człowieka. Bez strachu. Ten dom przestał już być jej domem, a on surowym i wymagającym pracodawcą.

– Z pewnością rozumie pan, kto ponosi za to winę? – spytała zatroskana. – Czy pan nigdy nie pojął, że chłopak jest ulepiony z innej gliny niż pan? Młody Carl mógł wyrosnąć na łagodnego, dobrego człowieka, gdyby pozwolono mu rozwijać się we właściwym kierunku. Ale pan usiłował zrobić z niego ideał mężczyzny, wzorowego żołnierza, pozbawioną uczuć perfekcyjną maszynę…

Stary major Christhede, który w ciągu tej krótkiej chwili sprawiał wrażenie, jakby postarzał się o dobre dziesięć lat, zszedł ze schodów i objął Martę ramieniem, dając wzruszający dowód na to, że cieszy się z jej powrotu. Podprowadził ją do skórzanej kanapy, usiedli obok siebie.

Sissel na widok ich obojga znowu razem poczuła gwałtowne ściskanie w sercu, musiała z całych sił zdusić wzbierający w gardle płacz.

– Marto, Marto – rzekł major Christhede zmęczonym głosem. – Gdyby nagle tylko na twoich barkach spoczął obowiązek wychowania trojga dzieci, obowiązek, do którego ja nigdy się nie nadawałem, i gdyby okazało się, że jedno z tych dzieci od zarania nie jest przygotowane do stawienia czoła życiu, to którym z dzieci zajmowałabyś się przede wszystkim?

Marta nie odpowiedziała. Wiedziała, do czego zmierza stary Christhede.

Ojciec Christhede podjął:

– Moje dwie dziewczynki… swobodne, silne i prostolinijne, od razu podbiły moje serce, nie musiałem się o nie martwić…

Agnes przerwała mu ze łzami w głosie:

– My o tej miłości nie wiedziałyśmy! I ja, i Sissel czułyśmy się odepchnięte, bezwartościowe. Ileż razy siedziałyśmy w naszym pokoju, odesłane jednym twoim gestem, ojcze! Moja mała siostrzyczka kuliła się na łóżku i patrzyła na mnie, niczego nie rozumiejąc. „Dlaczego on nas nie lubi, Agnes? pytała jasnym, dziecięcym głosikiem. Co złego znowu zrobiłam? Myślisz, że to dlatego, że mama umarła, kiedy ja się urodziłam? Czy on mi tego nie może wybaczyć?”

Twarz majora ściągnęła się na te słowa, jakby każde raniło go niczym grot strzały.

Agnes patrzyła na niego z wyrzutem. Była zmęczona i rozżalona.

– Ja jestem być może z twardej materii, poza tym miałam Tomasa, ale Sissel, taka wrażliwa, przeżyła prawdziwe piekło.